[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacka naszła dziwna myśl: Jak na złość, jesteśmy do siebie bardzo
podobni. Identyczne usta, identyczne wysokie czoła i rów-
nie zimne, szare oczy. Zauważył, że ojciec płacze. Wziął się w garść
i powiedział:
- Wchodz, wchodz. I ujadaj. Pobić mnie już nie możesz, bo jestem
silniejszy.
W pokoju było tylko jedno krzesło. Jack zrzucił z niego ubrania.
- Siadaj, do diabła, siadaj. I przestań się mazać.
- Postaram się.
Długo się starał i milczenie przerodziło się w czarną pustkę.
- Napijesz się kawy? - z pewnym wysiłkiem zaproponował Jack. -
Przed chwilą zaparzyłem.
- Dziękuję, chętnie.
Pili kawę, żaden z nich nie miał odwagi się odezwać. Ale pustka
odrobinę pojaśniała.
0 rany, pomyślał Jack, zaniepokojony, że w milczeniu zaczyna
wyczuwać coś w rodzaju tkliwości. Cholera. Nie, nie chcę. Odkąd
pamiętam, nienawidzę tego człowieka i dobrze mi z tą nienawiścią.
- Po co przyszedłeś? - spytał.
- Dowiedziałem się... od Evelyn, że odszedłeś... od matki. -Ojciec
mówił wolno, dukał i robił pauzy niemal po każdym słowie. - Ja... też
to... kiedyś zrobiłem. Dlatego... wiem... jakie to trudne.
- Ty zostawiłeś ją po dziesięciu latach. Mnie to zajęło trzydzieści lat.
- Jack usiłował się roześmiać, ale drwina utknęła gdzieś w przełyku. -
Porzuciłeś dwoje dzieci - warknął. - Zostawiłeś na pastwę wampira.
Czy kiedykolwiek o tym myślałeś?
- Codziennie.
I nagle zaczął mówić składnie i pewnie.
Może to prawda, pomyślał Jack, przypominając sobie adwokata,
który przychodził do nich raz w miesiącu, żeby sprawdzić, czy dom
jest zadbany i czy mają pieniądze. A doktor zaglądał jeszcze częściej i
zawsze długo rozmawiał z nim i z Evelyn, zatrzymywał się w ogrodzie
i opowiadał im bajki.
Mama mówiła o nich: szpicle ojca". 1 za każdym razem po ich
wyjściu dostawała bólu głowy, tak strasznego, że truchleli z
przerażenia.
Po raz pierwszy Jack spojrzał ojcu prosto w oczy i miał coraz więcej
kłopotów z zadaniem mu jednego pytania. W końcu się ośmielił.
- Dlaczego mnie biłeś?
- Bo byłem idiotą, chciałem cię w ten sposób oderwać od niej. Nie
można tego niczym usprawiedliwić, Jack. Nie mogłem patrzeć, jak ona
cię pochłania, pożera.
Pozbierał się po długim milczeniu i kontynuował:
- Mój szalony mózg mówił mi, że biję nie ciebie, tylko ją. Piłem,
bodaj nigdy nie byłem trzezwy.
- Ją też biłeś.
- Chyba tak.
Wpatrywali się w siebie. Po długich minutach Jackowi udało się
odwrócić wzrok, wylał kawę na łóżko, chwycił poduszkę i wtulił w nią
twarz. Tak osłonięty rozpamiętywał swój ostatni wieczór w
Sztokholmie, scena po scenie, słowo po słowie.
- Matka ma raka.
- Dzwoniłeś do jej lekarza?
- Nie.
- Rozmawiałeś z żoną? Ona na pewno wie.
- Nie, jej zdaniem matka mną manipuluje.
Widział zwątpienie w oczach Katariny. Wiedziała, że on wie. I to
wzbudziło w nim ślepą wściekłość. Potem powiedziała, że spodziewa
się dziecka. I wtedy ją uderzył.
Jack dygotał na całym ciele. Ed usiadł obok niego na łóżku i
niezdarnie objął.
Długo nie mógł się uspokoić.
- Mam naruszony ząb - powiedział w końcu. - Czy znasz jakiegoś
dobrego dentystę?
Jak we śnie usłyszał głos Eda, który rozmawiał z kimś przez telefon:
- Mój syn wdał się w bójkę. Czy możesz mu pomóc? O wpół do
piątej? Dobrze, dziękuję.
21
JACK NIE PAMITAA, jak powrzucał ubrania do worka ciężkiego
od kaset, zdjęć i zapisków. Ani jak Ed złapał taksówkę. Zapamiętał
tylko rozmowę w samochodzie.
- Musisz wiedzieć, że mieszkam z pewną kobietą, która nie chce za
mnie wyjść.
- Dlaczego?
- Sam ją o to spytaj. Myślę, że ją polubisz.
Kilka godzin pózniej stał w okazałym hallu dziesięciopokojowego
apartamentu na Manhattanie, oszołomiony jego wykwintnością.
Kobieta, która do niego podeszła, miała zdumiewająco biały uśmiech
na czarnej twarzy.
- To jest Janet - przedstawił ją Ed, nie kryjąc dumy.
Jamajka, pomyślał Jack, rytm, chód przypominający taniec. Ale była
odrobinę ciemniejsza. Dziadek z Sierra Leone? Aadny nos, jakiś Kreol
w tle? Co do oczu, tutaj się pogubił, były niezgłębione jak Ocean
Indyjski.
Podała mu rękę, uprzejmie, acz bez czułostkowości.
- Kogoś mi przypominasz - powiedział.
Mówił z trudem, bolał go ząb, twarz zdobiły kompresy.
- Mam nadzieję, że kogoś sympatycznego - odparła.
Już wiedział. Janet przypominała mu Elisabeth Elg, zadziwiającą
mamę Katariny. Inteligentna, bezpośrednia, na twarzy mnóstwo
zmarszczek od śmiechu.
- Tak - przyznał - kogoś, komu można wierzyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]