[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczach uznanie.
- Miałeś szczęście, że wszystko poszło gładko - odrzekła złośliwa dama,
spoglądając na niego spod zmrużonych powiek. - Ta dziewczyna to poważne
obciążenie.
Will zesztywniał.
- Jeśli poszło gładko, to wyłącznie dzięki niej - oświadczył.
- Widzę, że niedaleko pada jabłko od jabłoni - zaśmiała się Beatrice. -
Najpierw twój dziadek, a teraz ty...
W Willu wszystko się zagotowało. Jak można porównywać Josie z tan-
cerką z podrzędnego nocnego klubu! Zresztą nawet gdyby nią była, nie miało-
by to najmniejszego znaczenia. W przeciwieństwie do rozmawiającej z nim
czarownicy, Josie jest prawdziwa damą, w najpełniejszym sensie tego słowa.
- Ale chyba nie jesteś na tyle głupi, żeby się w niej zakochać? - ciągnęła
Beatrice. - Wiesz, jaką ona ma opinię. Rozumiemy się, czyż nie?
- Lepiej, niż ci się wydaje - odparł zimno.
S
R
Will usiadł na kamiennej balustradzie fontanny, obserwując zachodzące
za drzewami słońce, po czym przeniósł wzrok na spacerujących, popijających
szampana albo tańczących gości.
Miał wrażenie, że wszystko to odbywa się jakby w innym wymiarze, jest
tylko kaprysem wyobrazni i zaraz zniknie, wystarczy zamknąć na chwilę oczy.
Jacy oni są bezwzględni, myślał. Chociaż Josie dowiodła, że jest osobą
dzielną i odpowiedzialną, oni nie mogą jej zapomnieć dawnych błędów. Wi-
docznie w jej kręgach nie wybacza się nikomu, kto raz przekroczy ustalone
granice. Nic dziwnego, że zerwała ze środowiskiem, w którym stale jej przy-
pominano o tym, o czym rozpaczliwie starała się zapomnieć.
A on był na tyle niemądry, by się łudzić, że tytuł lorda Radcliffe a i zwią-
zana z tym przynależność do najwyższych sfer przyniesie mu wewnętrzną
wolność i uznanie, o które dobijał się przez całe życie.
Teraz widział, jak bardzo był naiwny. Gdyby nie był przekonany, że Piers
Beaufort doprowadziłby Elmhurst Hall do ostatecznej ruiny, jeszcze dziś z po-
całowaniem ręki oddałby mu swoje dziedzictwo.
Wstał z kamiennej balustrady i, starannie otrzepawszy spodnie, ruszył w
kierunku bawiących się ludzi. Wchodząc na schodki prowadzące na główny
trawnik, dostrzegł siedzącą na stopniu skuloną i szlochającą figurkę w malino-
wej spódniczce.
- Hattie, co ci się stało?
Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko jeszcze bardziej się skuliła.
- Chcesz, żebym poszukał mamy? Mała bez słowa pokręciła główką.
- To może babcię?
Hattie znowu pokręciła główką i rozszlochała się jeszcze głośniej.
Will poczuł się bezradny. Aamiąc sobie głowę, co mogło się wydarzyć,
zapytał:
S
R
- Uderzyłaś się albo coś cię boli?
- Nie - mruknęła, pociągając nosem.
To już coś.
- Czy ktoś zrobił ci przykrość? Powiedział coś nieprzyjemnego?
Dziewczynka rozszlochała się na nowo. Podniósł ją ze schodów i posa-
dził sobie na kolanach.
- Kto to był?
- Jade i Amber.
- Co ci powiedziały?
- %7łe nie jestem prawdziwą księżniczką, bo nie umiem tańczyć.
- Jak to, przecież widziałem, jak parę dni temu tańczyłaś w ogrodzie.
Bardzo ładnie i zgrabnie - odparł Will, uśmiechając się pod nosem.
Hattie rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
- Nie chodzi o takie tam tańczenie, ale o prawdziwy taniec. Amber po-
wiedziała, że każda prawdziwa księżniczka umie tańczyć walca.
- Aha. I pewnie one obie umieją tańczyć walca.
- No. Mama posyła je na lekcje tańca. A ja chodzę tylko na balet.
- Hm. Moim zdaniem masz wszystkie dane na to, żeby zasługiwać na ty-
tuł księżniczki - odparł Will z powagą. - Poczekaj, zaraz to sprawdzimy. - Wy-
ciągnąwszy z kieszeni notatnik, udał, że pilnie go przegląda. - Długie falujące
włosy opadające na ramiona. - Popatrzył na Hattie i skinął głową. - Punkt dla
ciebie. - Wielkie błyszczące oczy. - Zaglądając jej w oczy, niemal przytknął
twarz do jej buzi i potarł jej nosek swoim nosem. Mała zachichotała. - Zgadza
się. Co my tu jeszcze mamy? Aha. Drobne stópki mieszczące się w szklanym
pantofelkach. - Ostatnie słowa przywiodły Willowi na myśl kształtne stopy Jo-
sie, toteż westchnął głęboko.
S
R
- No i co, Will? Czy mam za duże stopy? - przywołała go do porządku
Hattie.
- Ach nie, są akurat takie, jak trzeba. Jeszcze raz wszystko sprawdzę. -
Znowu udał, że sprawdza coś w notatniku. - Niczego ci nie brakuje. Jesteś naj-
prawdziwszą księżniczką - orzekł.
Podniósł się i wyciągnął do niej rękę.
- Chodz, pokażemy Jade i Amber, jak się tańczy walca. - Wziął Hattie na
ręce i tańcząc walca, zaczął się posuwać w stronę parkietu. - Nie tylko jesteś
księżniczką, ale tańczysz walca z prawdziwym księciem. A czy Jade albo Am-
ber mają księcia za partnera?
Rozchichotana Hattie wychyliła główkę zza jego ramienia i zobaczyła
stojące nieopodal blizniaczki, które patrzyły na nią z kwaśną miną.
- Nie. One mają do tańca tylko swoich starszych braci. W dodatku jeden z
nich pachnie kapustą - z niekłamanym zadowoleniem odparła Hattie.
Josie była do głębi wzruszona. Jak mogła uważać Willa za pozbawionego
serca sztywniaka? Patrząc na rozradowaną Hattie, z trudem powstrzymywała
łzy wdzięczności.
Kwadrans temu usłyszała przypadkiem sprzeczkę blizniaczek z jej córką i
widziała, jak Hattie ucieka z płaczem. Pobiegła za nią, ale dziewczynka znikła
w ciemnościach i Josie na próżno jej szukała. Była już na serio zaniepokojona,
kiedy niespodziewanie dostrzegła ją w ramionach tańczącego Willa.
Odczekawszy, aż muzyka ucichnie, podeszła do nich.
- Zdaje się, że mama domaga się swojej kolejki - powiedział Will, stawia-
jąc Hattie na podłodze. - Biegnij do babci i poproś o kawałek ciasta z truskaw-
kami.
S
R
Hattie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Pobiegła w podskokach
w kierunku bufetu, zostawiając matkę sam na sam z Willem, który objąwszy
Josie w pasie, bez słowa porwał ją do następnego tańca.
- Niezle prowadzisz - pochwaliła go Josie.
- Tobie też nic nie brakuje. Nie muszę prowadzić, po prostu dostosowuję
się do twoich kroków.
Josie chyba pierwszy raz w życiu nie przychodziła do głowy żadna bły-
skotliwa riposta. Było jej zbyt dobrze w ramionach Willa. Czuła się w nich
bezpieczna, co też było dla niej nowością.
- Jak się miewa twoja babcia? - zapytała.
- Policja podejrzewa, że nie było żadnego włamania. Nic nie zginęło.
Bardzo możliwe, że babcia po prostu zapomniała zamknąć drzwi na klucz, wy-
chodząc z domu.
- Często jej się to zdarza?
- Normalnie nie, ale dwa dni temu była rocznica śmierci dziadka, a babcia
bardzo to zawsze przeżywa.
- I ty w takim momencie zostawiłeś ją samą? - oburzyła się Josie. - Tylko
po to, żeby być na weselu?
Teraz on poczuł się dotknięty
- Naprawdę tak zle o mnie myślisz? Oczywiście, że nie zostawiłem jej
samej. Przywiozłem ją do Elmhurst Hall.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]