[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usiąść i wypalić papierosa. Panie powinny zejść lada chwila.
Jako pierwsza zjawiła się żona. Wpłynęła do pokoju, jeszcze bardziej niż
przedtem przypominając królową Semiramidę na Nilu. Od razu zauważyłem
jasnozielony szyfonowy szal, który niedbale zawiązała na szyi! Niedbale i
zarazem starannie! Tak starannie, że nie było widać nawet skrawka skóry.
Pani Aziz podeszła prosto do męża i pocałowała go w policzek.
— Dzień dobry, kochanie — powiedziała.
Ty szczwana piękna rozpustnico! — pomyślałem.
— Dzień dobry, panie Cornelius — powitała mnie wesoło, podchodząc, żeby
zająć fotel naprzeciwko. — Dobrze się panu spało?! Mam nadzieję, że
niczego panu nie brakowało.
Nigdy jeszcze nie widziałem takiej zalotności w oczach kobiety, jak w jej
oczach tego ranka, ani takiego rumieńca zadowolenia na kobiecej twarzy.
— Dziękuję pani, spałem doprawdy wybornie — odparłem, dając jej do
zrozumienia, że wiem o wszystkim.
Uśmiechnęła się i zapaliła papierosa. Spojrzałem aa pana Aziza, który wciąż
pisał pracowicie przy biurku, odwrócony do nas plecami. Nie zwracał
najmniejszej uwagi na żonę i na mnie. Pomyślałem, że zachowuje się jota w
jotę tak, jak wszyscy zdradzeni małżonkowie, którym przyprawiłem rogi.
Żaden z nich nie uwierzyłby, że go to spotkało, a już w żadnym razie, że tuż
pod jego nosem.
— Dzień dobry wszystkim! — zawołała córka, wchodząc do salonu. —
Dzień dobry, tato! Dzień dobry, mamo! — Ucałowała oboje. — Dzień dobry,
panie Cornelius!
Ubrana była w różowe spodnie, rdzawą bluzkę, a jej szyję zakrywał — niech
mnie diabli! — zawiązany niedbale, acz starannie szalik! Szyfonowy szalik!
— Wyspał się pan jak należy? — spytała, przysiadając niczym młoda
narzeczona na poręczy mojego fotela i moszcząc się na niej w taki sposób, że
jedno z jej ud przygniotło mi rękę. Zagłębiłem się w siedzeniu i przyjrzałem
się jej uważniej. Zerknęła na mnie i mrugnęła. Naprawdę mrugnęła! Jej twarz
pałała i jaśniała dokładnie tak, jak twarz matki, a właściwie, to dziewczyna
wyglądała nawet na bardziej zadowoloną z siebie niż starsza kobieta. W
głowie miałem zamęt. Tylko jedna z nich ukrywała znak po ugryzieniu, a
jednak obie zasłoniły szyje szalikami. Uznałem, że być może jest to
przypadek, ale na pierwszy rzut oka znacznie bardziej pachniało mi to
spiskiem. Wyglądało na to, że są w ścisłej zmowie, chcąc zapobiec odkryciu
przeze mnie prawdy. Co za paskudna sprawa! I czemu to właściwie miało
służyć? Jakie jeszcze osobliwe intrygi, jeśli wolno spytać, knuły i planowały
do spółki? Czyżby tej nocy ciągnęły między sobą losy? A może po prostu
zabawiały się z gościem na przemian? Przyrzekłem sobie, że jak najszybciej
muszę tu powrócić i złożyć następną wizytę po to tylko, żeby się przekonać,
co zdarzy się tym razem. Właściwie mogłem tu przyjechać specjalnie z
Jerozolimy za dzień, dwa. Liczyłem, że nie będę miał kłopotów z powtórnym
zaproszeniem.
— Gotów pan, panie Cornelius? — spytał pan Aziz, wstając od biurka.
— Całkowicie — odparłem.
Panie, promienne i uśmiechnięte, odprowadziły mnie przed pałac, gdzie
czekał wielki zielony rolls-royce. Ucałowałem im dłoń i obu podziękowałem
stokrotnie. A potem usiadłem na przednim fotelu obok gospodarza i
odjechaliśmy. Matka i córka pomachały nam rękami. Opuściłem szybę i też
im pomachałem na pożegnanie. Wyjechaliśmy z ogrodu na pustynię,
podążając kamiennym żółtym szlakiem opasującym górę Maghara, a ma-
szerujące słupy telefoniczne dotrzymywały nam kroku.
Podczas jazdy gawędziliśmy sobie miło z gospodarzem o tym i owym.
Starałem się jak mogłem przypodobać mu, ponieważ zależało mi w tej chwili
na zapewnieniu sobie ponownego zaproszenia do pałacu. Gdyby nie udało mi
się skłonić go do tego, musiałbym sam go o to poprosić. Zrobiłbym to w
ostatniej chwili.
— Do widzenia, drogi przyjacielu — powiedziałbym mu, obejmując go
serdecznie za szyję. — Czy wolno mi będzie wpaść i odwiedzić pana,
gdybym przypadkiem tędy przejeżdżał?
Naturalnie zgodziłby się na to.
— Czy według pana przesadziłem mówiąc, że mam piękną córkę? — spytał
mnie.
— Pan pomniejszył jej urodę — odparłem. — Jest zachwycająco piękna.
Naprawdę gratuluję panu. Ale ma pan również piękną żonę. Prawdę mówiąc,
widok tej pary niemal ściął mnie z nóg — dodałem ze śmiechem.
— Zauważyłem — odrzekł, wtórując mi w śmiechu. — To wielkie trzpiotki.
Doprawdy uwielbiają flirtować z mężczyznami. Ale co tam. Flirt przecież nie
szkodzi.
— Ani trochę — przyznałem.
— Sam uważam, że to bardzo wesoła zabawa.
— Czarująca.
W niecałe pół godziny dotarliśmy do głównej drogi z Ismailii do Jerozolimy.
Pan Aziz wjechał rollsem na czarny pas smołowanego tłucznia i z szybkością
siedemdziesięciu mil na godzinę pomknął w stronę stacji benzynowej.
Mieliśmy tam się znaleźć za kilka minut. Dlatego spróbowałem przybliżyć
nieco temat moich ponownych odwiedzin, dyskretnie szukając okazji do
zaprosin.
— Nie mogę wyjść z podziwu nad pańskim pałacem — powiedziałem. —
Jest po prostu cudowny.
— Przyjemny, prawda?
— Państwu, którzy mieszkacie tam tylko we trójkę, musi chyba niekiedy
dokuczać samotność?
— Wcale nie jest gorzej, niż gdzie indziej — odparł. — Ludziom wszędzie
dokucza samotność. Na pustyni czy w mieście — to doprawdy niewielka
różnica. Ale, wie pan, często mamy gości. Zdumiałby się pan liczbą ludzi,
którzy nas odwiedzają. Tak jak, na przykład, pan. Było nam ogromnie miło
pana gościć, mój drogi.
— Nigdy tego nie zapomnę — zapewniłem. — W dzisiejszych czasach
człowiek rzadko kiedy spotyka się z taką uprzejmością i gościnnością.
Czekałem, aż powie, że koniecznie muszę przyjechać tu znowu, ale nie zrobił
tego. Zapadło krótkie milczenie, odrobinę męczące.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]