[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł zrozumieć, o co jej chodzi.
A potem wybuchł śmiechem.
O rany, mam nadzieję. Przydałoby się im dobre& Hm& Zamrugał, a ona
zobaczyła, że przed oczami musiał mu przelecieć jej wiek. Do diabła, nieważne.
Ze słowami jakoś sobie nie radziła. Więc nachyliła się i pocałowała go. Poczuła się
dziwnie i niezręcznie, a Shane nie zareagował do razu może był za bardzo
zaskoczony. Może ona robiła coś nie tak albo postąpiła zle, wykonując pierwszy
ruch&
Jego wargi rozchyliły się, wilgotne, miękkie i ciepłe, a ona natychmiast o wszystkim
zapomniała. Jej świat skurczył się do tego pocałunku.
Pocałunki, niewinne, a potem już nie tak niewinne, i, o rany, jakie one były
przyjemne. Tym przyjemniejsze, im szerzej otwierała usta, a zwłaszcza kiedy poczuła
dotknięcie jego języka.
Z Shane'em chętnie odbyłaby cały semestr zajęć z całowania. Intensywne
indywidualne zajęcia praktyczne. Z ćwiczeniami w laboratorium.
Czas się zatrzymał, ale wreszcie Claire zdała sobie sprawę, że na dworze jest już
jasno. Zesztywniała od siedzenia na podłodze. Skrzywiła się, kiedy jakiś mięsień jej
pleców zaprotestował, a Shane wyciągnął rękę, pomógł jej wstać i usiadł na kanapie.
Położył się na kanapie i wyciągnął rękę do Claire. Popatrzyła na niego oszołomiona i
półprzytomna.
Tu nie ma miejsca.
Jest go mnóstwo odparł.
Poczuła, że jej dech zapiera, że to szaleństwo, kiedy kładła się obok niego, a potem
zdusiła okrzyk, kiedy Shane uniósł ją i położył na sobie, a ona poczuła jego tors i, o
Boże, całą resztę jego ciała też.
Lepiej? zapytał. To było pytanie serio i oczekiwał odpowiedzi serio. Claire
poczuła, że rumieniec zaczyna palić jej policzki, ale nie odwracała wzroku.
Idealnie odparła.
Czuła się, jakby była naga, chociaż mieli na sobie ubrania. Tym razem pocałunki
stały się namiętne i naglące. Bliskość Shane'a oszałamiała Claire. Takie rzeczy
powinny być zakazane, pomyślała. No cóż, w pewnym sensie były zakazane. Czy
raczej stałyby się, gdyby któreś zaczęło ściągać z siebie ubranie.
Shane nie był tak odpowiedzialny jak Michael, ale zdecydowanie nie był też aż tak
impulsywny. A przynajmniej nie wobec niej. Jego dłonie błądziły po jej ciele, ale
omijały te miejsca, gdzie je bardzo chciała poczuć. Shane głaskał ja po plecach, tam
gdzie tworzy się niewielka dolinka. Albo z tyłu, u nasady karku. Albo po wewnętrznej
stronie ramion. Albo&
Claire nie miała pojęcia, że to może być takie przyjemne. Shane musnął leciutko
zarys jej piersi, a jej wyrwało się westchnienie.
Shane natychmiast usiadł i odsunął się od Claire. Twarz miał zarumienioną, oczy
rozjaśnione i już nie wyglądał na zmęczonego.
Nie powiedział i wyciągnął przed siebie rękę jak policjant z drogówki, kiedy
chciała przysunąć się bliżej niego. Czerwona flaga. Jeśli jeszcze raz tak
westchniesz, będą kłopoty. A przynajmniej ja będę miał kłopoty.
Ale& Claire poczuła, że znów się rumieni i nie miała pojęcia, jak to będzie, kiedy
to wreszcie ujmie w słowa. Co z tobą? No wiesz& Wykonała jakiś nieokreślony
gest, który mógł znaczyć wszystko. Albo nic. Albo wszystko.
O mnie się nie martw. Potrzebowałem tego. Nadal oddychał z trudem, ale
wyglądał już lepiej. Spojrzenie miał pewniejsze. Bardziej takie& podobne do samego
siebie, a nie tego za gubionego i zranionego małego chłopca, przerażonego śniącymi
mu się koszmarami. No i co? Miałaś tę frajdę?
Miałam przyznała. Od tej przyjemności czuła się jak wstrząśnięta puszka z
gazowanym napojem, która lada chwila eksploduje. Hm, ja chyba powinnam&
Tak, ja też. Ale Shane nie ruszył się z miejsca. Claire z trudem przełknęła i
godząc rozwagę z odwagą, ruszyła wreszcie na górę do siebie. Zamknęła drzwi na
klucz i rzuciła się na swój nowiuteńki materac nawet jeszcze nie posłała sobie
łóżka, zresztą trochę im brakowało pościeli po tym, jak większość zużyli do tłumienia
pożaru i zaczęła na nim podskakiwać.
Pokój pachniał jak mokry, okopcony dymem pies, ale jej to nie przeszkadzało. Nic a
nic. Frajda. Och, tak.
Koło południa Claire usłyszała dzwonek do drzwi i zbiegła na dół. Shane spał na
kanapie. Eve nie było na dole. Pędem podbiegła do drzwi, podpartych krzesłem,
które pełniło rolę zamka, i się zawahała.
Michael? Jesteś tu? Poczuła chłodną bryzę. No, proszę! Ależ był dzisiaj silny.
Mogę otworzyć drzwi? Raz na tak, dwa razy na nie.
Najwyrazniej tak . Odsunęła krzesło spod drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na ganku
stało dwóch wysokich facetów; jeden był szczupły, żylasty i czarnowłosy, drugi
bladawy (ale nie jak wampir) i krępy, a resztki włosów na łysiejącej głowie miał
bardzo krótkie.
Obaj okazali odznaki. Policja.
Ty jesteś Claire, prawda? zapytał ten szczupły i wyciągnął do niej rękę. Joe
Hess. To mój partner, Travis Lowe. Jak się masz?
Hm& Niepewnie uścisnęła mu rękę. Chyba dobrze. Lowe też się z nią
przywitał uściskiem dłoni. Czy coś się& Znaczy znalezliście& ? Bo z jednej
strony miała nadzieję, że tata Shane'a już siedział w celi, a z drugiej bała się, co to
będzie oznaczało dla Shane'a. Nerwowo kiwała się w przód i w tył na piętach,
przenosząc spojrzenie z jednego policjanta na drugiego.
Joe Hess się uśmiechnął. W przeciwieństwie do większości uśmiechów, jakie
widziała od swojego przyjazdu do Morganville, ten wydawał się& nieskomplikowany.
Jakiś taki czysty. Może nie szczęśliwy, bo to już byłoby dziwaczne, ale uspokajający.
Nie, jeszcze ich nie znalezliśmy, ale niczego nie musisz się obawiać. Możemy wejść
do środka?
Usłyszała za sobą szuranie. Shane obudził się i stał teraz w holu, bosy i potargany,
z fryzurą prosto z łóżka , która jeszcze bardziej się zmierzwiła, kiedy ziewnął i
przesunął palcami po włosach, część kosmyków stawiając na sztorc.
Czy ona już zupełnie zwariowała, że wydało jej się to seksowne?
Claire wróciła do rzeczywistości i wskazała policjantów stojących na stopniach
werandy. Shane szybko oprzytomniał.
Panowie powiedział, podchodząc do drzwi. W czym mogę pomóc?
Pytałem tylko, czy możemy wejść porozmawiać odezwał się Hess. Przestał się
już uśmiechać, ale nadal wyglądał przyjaznie. Nieformalnie porozmawiać.
Chłód na jedną chwilę owiał skórę Claire. Pojedyncza fala. Tak. A więc Michael nie
miał nic przeciwko.
Jasne. Claire cofnęła się, otwierając drzwi szerzej. Gliniarze weszli za próg,
najpierw Hess, a potem Lowe, a Shane rzucił Claire spojrzenie, którego nie umiała
rozszyfrować. Wprowadziła policjantów do salonu.
Lowe przyjrzał się wnętrzu uważniej niż dwójce lokatorów domu; wydawało się, że
zrobiło na nim spore wrażenie.
Aadnie mruknął, i to było jego pierwsze słowo. Zwietnie zrobiona stolarka.
Naprawdę ekologicznie.
Trudno jej było podziękować, bo przecież to nie był jej dom. Ale w imieniu Michaela
powiedziała:
My też tak uważamy, proszę pana. Usiadła na skraju kanapy. Shane nie usiadł, a
Hess i Lowe zaczęli chodzić po pokoju, nie tyle go przeszukując, ile wszystko
oglądając. Hess przyglądał się im obydwojgu, a wreszcie zdecydował się usiąść na
fotelu, który wczoraj wieczorem zajmował Michael. Deja vu, pomyślała Claire. Wydało
jej się, że Hess lekko zadrżał. Potem uniósł wzrok, jakby próbował zlokalizować
zródło przeciągu, który na chwilę go musnął.
Michael lubił ten fotel.
Wczoraj wieczorem mieliście kłopoty powiedział Hess. Wiem, że rozmawialiście
z naszymi kolegami Gretchen i Hansem. Dziś rano czytałem raport.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]