[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy ten pochylał się nad masą infernitowych kabli podłączonych do sporej gąb-
ki.
Jestem zajęty, idz sobie odburknął demon, wpatrując się bezradnie w ko-
lorowe kamyki dyndające z końcówek kabli.
Dziwne, pomyślał Hipokryt, ślęczy nad tym, odkąd ten drugi walnął go w ple-
cy i wybiegł stąd z resztkami mojej piuski na łbie. I w dodatku nie podziękował!
Nudzi mi się! jęknął Hipokryt. Myślałem, że wy, diabły, powinniście
wynajdować zajęcia dla bezczynnych.
Ba! Nie dzisiaj, dziś jest śmierdziela, dzień odpoczynku zbył go Fla-
git, nie odrywając oczu od zawiłej struktury. Głośno potarł się pazurem wskazu-
jącym po głowie, wzruszył szerokimi barami i przesunął rubinową szpulkę nad
parą szafirów i opalem, a następnie przewlekł ametyst przez pętelkę i pociągnął.
Krzyknął z irytacją, kiedy infernitowa siatka rozplątała mu się ochoczo przed kar-
mazynowymi oczami i przeleciała przez jaskinię.
Cholerstwo! Dlaczego zawsze tak się dzieje?
Hipokryt podniósł ją i obejrzał.
Może gdybyś porządnie zamknął osnowę z nici, zanim wplotłeś ten luzny
wątek w. . .
Proszę, proszę, ekspert w dziedzinie koronek! zaszydził Flagit, wyglą-
dając tak złowrogo, jak to tylko możliwe, z parą tępo zakończonych naparstków
na szponach lewej ręki.
Cóż, mówiąc szczerze tak, myślałem kiedyś, że to byłoby pomocne
przy zakładaniu jakiegoś żeńskiego instytutu czy czegoś w tym rodzaju. Wiesz,
wtorkowe poranki przy kawie, ciasteczkach i. . . eee. . . Nie. Nieważne. A co to
jest, tak swoją drogą?
Nie. . . nie twój interes! warknął Flagit, szybko wyrywając mu z rąk
tajemniczy przedmiot. To dotyczy spraw przekraczających zdolności pojmo-
wania tego małego narządu, który nazywasz swoim mózgiem.
Hmm, sporo tu tego. . . Hipokryt się zadumał. Ale niepokojąco ko-
jarzy mi się to z próbą podrobienia złotych naszyć zdobiących moją piuskę, która
tak spodobała się twojemu przyjacielowi oznajmił, pokazując na rozplatane
infernitowe druciki.
Phi, przecież już jej nie potrzebujesz. Co cię to obchodzi? warknął Fla-
git, który usiłował odwrócić od siebie podejrzenia Wielebnego poprzez udawanie
zupełnego braku zainteresowania.
51
Nie wywiedziesz mnie w pole swoim brakiem zainteresowania! Widzia-
łem, z jakim skupieniem starałeś się wykonać tę pracę. Nikt, nawet diabeł, nie
wkładałby tyle wysiłku w coś, co zupełnie go nie obchodzi. Mam rację? Czemu
usiłujesz utkać większą wersję złotych zdobień z mojej piuski?
Flagit wpatrywał się w niego z wściekłością. Hipokryt zadawał o wiele za
dużo pytań i zbyt trafnie sam sobie na nie odpowiadał. Jakiej odpowiedzi mógł
udzielić demon, by uśpić jego podejrzenia i zmylić trop?
No dobra, masz rację. To ma być prezent dla. . . eee. . . mojego przyjaciela
wyznał Flagit.
Och, jakie to słodkie! Założę się, że stąd ta tajemnica! Twoi kumple pękliby
ze śmiechu, gdyby się dowiedzieli, że taki duży chłopczyk haftuje. . .
Flagit potaknął, niepewny, dokąd to wszystko prowadzi.
. . . prezent dla mamy zakończył Wielebny Hipokryt. Nie chcieliby-
śmy, żeby skończyło się na rzucaniu tym po pokoju, prawda? Pomogę ci, to będzie
taki nasz mały sekret. Co ty na to?
Flagitowi szczęka wylądowała na piersi. Słabo przytaknął.
No więc dalej, podnieś to! rozkazał Hipokryt.
Demon ze zdumieniem zauważył, że jest posłuszny, i po chwili infernitowa
siatka znalazła się u niego na kolanach.
Widzisz parę tych ametystowych szpulek? Są strasznie napięte. Mamu-
sia nie byłaby zadowolona, gdyby siatka na włosy pękła przy pierwszym użyciu,
prawda? mądrzył się Hipokryt, rozpoczynając pierwszą lekcję koronkarstwa
w dziejach Mortropolis.
* * *
Azylu! Azylu! krzyczał Zazwyczaj Wielebny Elokwent Melepeta, wpa-
dając przez główne odrzwia do Nawtykanu i pędząc przez nawę. Po piętach dep-
tała mu setka rozjuszonych pasterzy, którzy wymachiwali kijami w wysoce nie-
pokojący sposób.
Zabić go! krzyczał jeden.
Upiec go żywcem! wrzeszczał drugi.
Polać go sosem! piszczał trzeci, niezbyt zorientowany w sytuacji. %7łycie
spędzone na wylegiwaniu się na zboczu pagórka i obserwowaniu delikatnie sku-
biących trawę i łagodnie pobekujących owieczek nie przygotowało go na brutalną
rzeczywistość linczu.
Zanim zdyszanym intruzom udało się dopaść głównego ołtarza, z okienek
w suficie opadły liny, po których zjechało błyskawicznie kilku mnichów z elitar-
52
nej jednostki GROM. W jednej chwili uderzyli w podłogę, po czym wyprostowali
się i stanęli ramię w ramię z obnażonymi ceremonialnymi sztyletami w dłoniach.
Azali pytam, któż taki wnika bez zaproszenia do tej świątyni i śmie dopra-
szać się odwiecznego prawa azylu? zagrzmiał brat kapitan Mnietek Otoczak,
tupiąc w uświęcony tradycją sposób.
Ja, ja, ja! pisnął Elokwent, zatrzymując się za plecami mnichów z pi-
skiem sandałów na marmurze.
Przed jakimiż to ciemnymi mocami domaga się on azylu? zapytał Oto-
czak zgodnie z obowiązującym obyczajem.
Przed nimi! zakwilił misjonarz i wskazał drżącym palcem zbitą masę
uzbrojonych pasterzy wyłaniających się z nawy. Zdawać by się mogło, że to
oczywiste dodał.
A czemuż to pohańcy owi sprośni pragną poszatkować go na małe kawa-
łeczki i pełni uciechy następować na nie obunóż w bezbożnym uniesieniu?
Ich się spytajcie jęknął Elokwent. Wracałem po prostu do domu
po pracowitym dniu szerzenia Nowiny, kiedy najpierw omal nie stratowało mnie
stado wielbłądów, a potem ci pasterze krzyknęli Brać go! i w te pędy ruszyli za
mną. Udzielicie mi azylu czy nie?
Zdumiony Szlam Dżi-had podrapał się po zamszowej głowie. To wszystko
brzmiało zbyt brutalnie, nie leżało mu. Gdyby tak dostał jakąś zagadkę do roz-
wiązania. . .
Usiłujesz mi wmówić, że nie masz pojęcia, dlaczego setka pasterzy zapa-
łała chęcią porąbania cię na kawałeczki? ryknął brat kapitan Otoczak.
Najbledszego jęknął Elokwent. Pomylili mnie z kimś? Uznałem, że
nie warto zatrzymywać się i pytać.
Dżi-had obgryzał paznokieć, gdy Otoczak obrócił się i przemówił do hordy
rozjuszonych pasterzy:
Hordo rozjuszonych pasterzy, czemuż to pałacie żądzą poszatkowania tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]