[ Pobierz całość w formacie PDF ]
23
doradców senatora.
- Znasz mnie i wiesz, jak pracuję, John. Nie prowadzę kroniki towarzyskiej. Nie przyjechałam tutaj, żeby
opisywać czytelnikom uroki różanego ogrodu.
Zachowała się okropnie. Złamała pierwszą podstawową regułę południowej hipokryzji. Najpierw trzeba
przecież wyrzucić z siebie lawinę uprzejmości i słodkich słówek, a dopiero potem przystąpić do ataku.
Zachowała się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Towarzystwo jednak wystarczająco długo
przebywało już w Waszyngtonie, żeby zapomnieć o południowych ozdobnikach. Ale ona przecież sama
pochodzi z Teksasu...
Senator uśmiechnął się szeroko.
- Politycy, o których pani wspomniała, zachowali się niemoralnie. Wyborcy mają prawo wiedzieć, co robią
wybrani przez nich reprezentanci i jak głosują w ważnych dla kraju sprawach. Przede wszystkim zaś,
dlaczego głosują tak, a nie inaczej. To nie tylko sprawa dobrych obyczajów; to sprawa etyki. Zna mnie pani
trochę, więc musi pani wiedzieć, że kto jak kto, ale ja nigdy nie będę tolerował korupcji.
Odwrócił się i ku zaskoczeniu obecnych wyłączył magnetofon.
- Zostawmy to na chwilę, dobrze? John nie chciał pani urazić, Sydney. Wie, jak pani pracuje i co pisze.
Wszyscy to wiemy i dlatego zaprosiliśmy tutaj właśnie panią.
Zauważyła, jak Laureen i John wymieniają szybkie spojrzenia. Bardzo szybkie i bardzo znaczące
spojrzenia konspiratorów. Odwróciła wzrok, by nie zauważyli, że ich obserwuje.
Senator mówił dalej:
- Przyjechała pani tutaj, żeby napisać artykuł o mnie i o mojej rodzinie. I chociaż nie interesują panią róże,
chciałbym panią na chwilę zaprosić do ogrodu, ponieważ te róże, ogród i cały ten dom więcej pani o mnie
powiedzą niż kilka godzin rozmowy.
Podał jej rękę, a kiedy wstawała, dorzucił:
- Musi nas pani lepiej poznać jako rodzinę, a nie jako osoby publiczne. Prywatność jest bardzo ważna.
Zawstydził ją. Wrażenie, że popełniła faux pas, jeszcze się spotęgowało. Zachowała się arogancko i
nietaktownie, nawet jak na przebojową dziennikarkę z Washington Post . Coś się z nią niedobrego stało.
Może dlatego, że cały czas myśli ma zajęte tamtą historią z Andrew? Musi przestać się tym zadręczać i
wrócić na ziemię. Do tych uroczych, gościnnych ludzi. Musi być serdeczna i otwarta tak jak oni, dokładnie
tak jak oni, to znaczy: ani na chwilę nie tracąc czujności. Oczywiście, jeśli chce się dowiedzieć, co naprawdę
kryje się za tymi pięknymi pozorami, bo zbyt dobrze zna polityków, by sądzić, że za różaną fasadą Rosehill
nie kryje się nic.
Uśmiechnęła się.
- Z przyjemnością dowiem się czegoś o pańskiej rodzinie i przy okazji obejrzę dom. Muszę przyznać, że
przygotowując się do naszego spotkania nie zabrnęłam dalej niż do roku tysiąc dziewięćsetnego, do epoki
naftowych szybów w Beaumont.
Senator roześmiał się.
- Popełniła pani błąd, interesując się tylko pieniędzmi Fowlerów. Moi przodkowie byli dzielnymi
farmerami, tu w Wallace, na długo zanim mój pradziadek, Darcy Fowler, do czegoś doszedł. Był zwykłym
prawnikiem, rozpoczął karierę na początku tysiąc dziewięćsetnego roku. Wziął się do interesów. Mój ojciec
poszedł tą samą drogą; brał udział we wszystkich wydarzeniach, które dla Teksasu coś znaczyły.
Mimo woli poczuła, że zaczyna ją to interesować.
- Pański dziadek był senatorem, prawda?
- Tak. Senator Henry James Fowler był moim dziadkiem.
- James Henry, czy tak?
Próbowała połapać się w gąszczu imion.
- Nie - roześmiał się senator. - James Henry był moim ojcem. W każdej rodzinnej historii powtarzają się te
same imiona, zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet.
Skinęła głową.
- A pańska matka?
- Matka umarła, kiedy byłem dzieckiem.
- A kogo to znano pod przezwiskiem Wieszającego Fowlera?
- Czy nie sądzicie - wtrąciła się Laureen - że pora dać spokój? Te wszystkie głupie przezwiska niczemu nie
służą. Chyba nie warto się nimi zajmować.
- Masz rację, kochanie. - Senator mimo to kontynuował. - To przezwisko nadano mojemu pradziadkowi,
sędziemu Jacobowi Fowlerowi. Ten zacny dżentelmen, którego przydomek tak denerwuje moją żonę, musiał
sobie dość energicznie poczynać, ale nie wiem o nim nic więcej. Musi pani pamiętać, że Teksas w tamtych
czasach, około tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku, bo wtedy Jacob pełnił obowiązki sędziego, był
24
krainą przemocy i bezprawia.
Gdy wyszli z gabinetu, głos zabrała Laureen.
- Jacob Fowler - rozpoczęła tonem zawodowego przewodnika - przyjechał z rodziną do Wallace około
tysiąc osiemset pięćdziesiątego roku. Pochodzili ze starej francuskiej rodziny osiadłej w Luizjanie. Zostawili
swoje plantacje z powodu marnych zbiorów i ogólnej bessy. I mimo że byli wychowani w starej francuskiej
kulturze i przyzwyczajeni do luksusu, szybko przystosowali się do surowych warunków panujących w tym
stanie. Bronili Teksasu wraz z jego mieszkańcami w wojnie domowej.
Sydney wiedziała, jak bardzo Teksańczycy są dumni z tego, że ich przodkowie ginęli za ten surowy,
niewdzięczny kawałek ziemi. I jak bardzo lubią o tym mówić, rozwodząc się nad rodzinnymi zasługami i
świetlaną przeszłością. Spodziewała się, że zaraz wysłucha przydługiego peanu na cześć Fowlerów, ale
Laureen, nieoczekiwanie zakończywszy lekcję historii, przekazała pałeczkę mężowi. Senator ujął Sydney
pod ramię i rozpoczęło się zwiedzanie posiadłości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]