[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak twardy nacisk jego ciała przyniesie ukojenie jej spragnionym piersiom.
Ale byłoby to szaleństwem. Przecież przez cały dzień powtarzała to sobie.
Wczoraj przysięgała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli temu mężczyznie
na tego rodzaju zbliżenie. A teraz, nie dość, że pozwoliła, ale sama mocno,
aż do bólu tego pragnie.
Płynnym ruchem podniósł się z kolan i stał naprzeciw, górując nad nią o
głowę. Jego czarne oczy żarzyły się niczym węgle. Przeniósł ręce z jej
bioder w górę i ułożył je tak, by kciuki oparły się o żebra, a palce objęły
pewnie i delikatnie kulistość jej piersi.
 Nie próbuj mi wmówić, że mnie nie pragniesz  w jego niskim głosie
brzmiało wyzwanie.  Nawzajem siebie pragniemy. Wiedziałem to od
początku. Już w Chicago.
Spojrzała na niego bezradnie. Jej palce nieporadnie ześlizgiwały się
wzdłuż napiętych mięśni jego ramion, białe jak płatki kwiatów w kon-
traście z brązową opalenizną jego ciała.
 Obiecałeś  powtórzyła, a głos jej drżał. Czuła, że wypełniają ją zupe-
Å‚nie sprzeczne emocje.
Pragnęła go. Bała się tego, że go pragnie. Bała się samej siebie.
 Czasem należy złamać obietnicę  powiedział schrypniętym szeptem.
 Są rzeczy silniejsze od obietnic. Dlatego nie lubię nic obiecywać. Wolę być
wolny. Na przykład po to, żeby się z tobą kochać.
Odwróciła wzrok od jego oczu. Znowu spojrzała na swe blade dłonie
miejskiej dziewczyny na jego twardej, spalonej słońcem skórze.
 A potem pójść swoją drogą  wyszeptała, jakby zawstydzona tym, że
tak jej na nim zależy.
Jeszcze raz ujął ją rękami pod brodę i zbliżył jej twarz do swojej twarzy.
 Każde z nas będzie mogło pójść swoją drogą  powiedział miękko. 
Te kilka dni, które mamy dla siebie już nigdy nie wrócą. Głupio je stracić.
Nie żądaj ode mnie obietnic. Przecież sama tyle razy mówiłaś, jak bardzo
jesteśmy różni. I miałaś rację. Ale są chwile, kiedy różnice się nie liczą. Na
przykład teraz. Wezmy to, co życie daje nam dzisiaj. Bez pytań o jutro. I bez
obietnic.
W dalszym ciągu starała się nie patrzyć mu w oczy.
Wiedziała, że to, co mówił, było uczciwe. Szkoda, pomyślała z żalem,
gryząc górną wargę. Szkoda, że nie był na tyle cyniczny, by powiedzieć jej
parę słodkich, głupich kłamstw. Nawet gdyby wiedziała, że okłamuje ją, o
ileż łatwej byłoby mu się oddać. Tak, jak tego pragnęła. Zdjęła ręce z jego
ramion i skrzyżowała je przed sobą osłaniając piersi.
 Niestety, Whitewater  jej głos brzmiał nienaturalnie.  Dla niektórych
jutro trwa latami. Zapomnijmy o tym incydencie. I sama zadbam o to, by
więcej się to nie powtórzyło. Nie życzę sobie, abym oglądając się wstecz po
latach, musiała pamiętać, że nie oparłam się pewnemu supermanowi, tylko
dlatego, że wiał upojny wietrzyk, woda była błękitna, a ja byłam zmęczona
do nieprzytomności.
Jego twarz nagle stężała. Nie próbował jej zatrzymać, kiedy zaczęła się
od niego oddalać. Udało się jej w sposób pełen naturalnej godności dojść do
brzegu stawu i wspiąć na wystający kamień. Okryła się koszulą i z2-
ągnęła dżinsy. Spojrzała w dół na staw. Pływał dalej i wydawało się, że jest
na tym całkowicie skupiony. Spojrzał na moment w górę i ich oczy spotkały
się. Uśmiechnął się. Zmierzył ją od stóp do głów znanym jej szyderczym,
taksującym spojrzeniem i powiedział:
 W porzÄ…dku. Twoja strata.
Jego arogancja dotknęła ją boleśnie.
 Jedyną moją stratą jest Księżycowa Róża. I dlatego tu z tobą jestem. A
ręce proszę trzymać z dala ode mnie  odwróciła się i odeszła.
Pół godziny potem, już ubrany, klęczał na ziemi układając małe ognisko.
Josie siedziała naprzeciwko na kamieniu, starając się nie zwracać na niego
uwagi. Raz tylko na nią spojrzał.
 Hej! Zdaje się, że coś zgubiłaś  powiedział uśmiechając się drwiąco.
Wyciągnął z kieszeni mokrą turkusową kuleczkę i rzucił w jej stronę.
Wylądowała na jej bucie. Był to stanik. Podniosła go i ze złością włożyła do
kieszeni. Kolację zjedli w milczeniu. Położyli się spać osobno. Mimo chłodu
górskiej nocy i kłębiących się w niej emocji Josie udało się szybko usnąć.
Nie poczuła nawet, jak Whitewater podszedł do niej cicho jak cień i owinął
własnym kocem jej skuloną sylwetkę.
Siedział potem długo, wsłuchując się w odgłosy nocy. Wreszcie położył
się i leżał tak bez żadnego przykrycia w wilgotnym, górskim chłodzie. My-
ślał o swym dziadku.
 Lela Oosni  wycedził przez zęby słowa w języku swojego plemienia. 
Bardzo zimna.
Ale czy myślał wtedy o nocy, czy o kobiecie  sam nie był pewien. Mógł
nawet myśleć o własnej duszy, która dawno temu nauczyła się znosić chłód
samotności. Ta uparta kobieta nie jest mu do niczego potrzebna, myślał
wpatrując się w ciemność. Pragnął jej przez chwilę, i to wszystko. I nawet
nie wiadomo, dlaczego jej pragnÄ…Å‚.
ROZDZIAA SZÓSTY
Pierwsze promienie brzasku z trudem przedzierały się przez z2-
chome liście. Klęczący obok Josie Whitewater schwycił ją za ramiona i z2-
ósł z posłania.
 Obudz się  polecił chrapliwym szeptem.  Szybko. Mamy kłopoty.
Zziębnięta i zaspana z przyjemnością poddała się ciepłu jego masyw-
nego ciała. Zacisnęła mocniej powieki i spróbowała ułożyć wygodnie głowę
na jego szerokiej klatce piersiowej. On jednak odsunął ją od siebie i lekko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl