[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drugim otoczył szyję, po czym pomógł jej przyjąć pozycję siedzącą.
Miała wrażenie, że stłukła wszystkie kości, a miejsce, w którym plecy tracą swą
szlachetną nazwę pulsowało bólem, podobnie jak głowa. Było jej niedobrze. Nie chcia-
łaby dostać torsji w obecności Jude'a. Ponownie spojrzała na klacz - wyraznie oszczę-
dzała przednią nogę.
- Czy Zephyr złamała nogę? - spytała trwożnie. - Proszę, zobacz, czy nic się jej nie
stało.
Wstał i podszedł do klaczy. Uniosła łeb, lecz nie ruszyła się z miejsca, drżąc, gdy
Jude, uniósłszy z ziemi wodze, delikatnie przesunął dłonią wzdłuż jej nóg. Delia zauwa-
żyła, że klacz wzdrygnęła się, kiedy badał jej przednią nogę. Jude wyprostował się, po-
wiedział coś cicho do Zephyr i przespacerował z nią kawałek drogi. Klacz pochyla głowę
za każdym razem, gdy ciężar jej ciała opierał się na przedniej nodze. Po krótkim spacerze
Jude przywiązał Zephyr do rosnącego nieopodal jadłoszynu i wrócił do Delii.
- Nie złamała nogi, ale okulała.
- Wyzdrowieje?
- Tak, ale to potrwa. Będzie musiała leżeć w boksie dopóty, dopóki nie wyleczy
nogi. Zawiozę cię do domu na Shilohu i poprowadzę Zephyr. Myślę, że powinien cię
zbadać lekarz.
- Nie ma takiej potrzeby - zaprotestowała Delia.
Jude bez słowa otoczył ją ramieniem i pomógł jej się podnieść. Gdy wstała, lewą
nogę przeszył ostry ból.
- Wygląda na to, że nie tylko klacz okulała - zauważył Jude i zanim Delia zdążyła
się zorientować, co zamierza zrobić, wziął ją na ręce i ruszył w stronę ogiera.
- Będziesz musiała usiąść okrakiem - powiedział - i chwycić się grzywy. Shiloh
pójdzie za mną. - Posadził ją na bułanym koniu z taką łatwością, jakby była piórkiem.
R
L
T
Kiedy dotarli do domu, Delia zwiesiła głowę, zakłopotana. Jude powiedział robot-
nikom, że wróci, gdy tylko odwiezie ją na plebanię i odprowadzi klacz do stajni Lad-
leyów.
- Moje biedactwo! - zawołała ze współczuciem panna Susan, zdyszana i czerwona
na twarzy, wbiegając na plebanię kilkanaście minut po wyjściu Jude'a. - Pan Tucker
wstąpił do pracowni i opowiedział mi o tym, co się stało. Był tak przejęty, że postanowi-
łam natychmiast zamknąć zakład i tu przybiec. Bardzo boli? - spytała, wskazując chorą
nogę, którą Delia oparła o krzesło.
- Nie musiała pani tego robić. Skręciłam nogę w kostce, to wszystko. Zasłużyłam
sobie na to, a nawet na jeszcze większy ból. Mogłam zabić klacz.
- Niech pani nie będzie dla siebie taka surowa, moja droga. Wyzdrowieje pani, a
klacz też dojdzie do siebie. Obandażuję pani kostkę, a potem zaparzę herbatkę z kory
wierzbowej, która uśmierzy ból. Wie pani o tym, że ma guz na czole i zadrapany poli-
czek? O, pod moim łóżkiem jest laska pani dziadka. Obawiam się, że przez pewien czas
będzie pani musiała z niej korzystać.
- Zapomniałam o tym, że tam leży - powiedziała Delia, myśląc o niedawnej roz-
mowie z Jude'em.
- Wiem, że bardzo lubisz tę swoją klacz, ale błagam, poproś Ladleya, aby znalazł
dla ciebie spokojniejszego konia.
- To nie jest moja klacz. Rzeczywiście Charles chciał mi ją sprezentować, ale wy-
raznie dałam mu do zrozumienia, że nie mogę przyjąć takiego podarunku. Powiem mu,
że nadal nie jestem na to gotowa... Być może nigdy nie będę.
Popatrzył na nią, nie kryjąc zaskoczenia.
- To nie był prezent zaręczynowy? Nie jesteś narzeczoną Ladleya?
- Nie. - Zauważyła, że jej wyznanie wywarło duże wrażenie na Jude'u. - Mówiłam
ci, że jest jeszcze dla mnie za wcześnie na podejmowanie decyzji o małżeństwie z Char-
lesem czy z kimkolwiek innym.
Twarz Jude'a się wypogodziła; sprawiał wrażenie zadowolonego.
- Zatem wszystko sobie wyjaśniliśmy. Odprowadzę twoją... odprowadzę klacz do
stajni Ladleyów i wstąpię do ciebie pózniej, aby zobaczyć, jak się czujesz.
R
L
T
Rozdział szesnasty
- Skarbie, przyjechałem, jak tylko usłyszałem. - Omijając pannę Susan, Charles
wszedł do pokoju i pośpiesznie zbliżył się do Delii opierającej chorą nogę na podsta-
wionym krześle. - Wybacz, ale interesy zabrały mi więcej czasu, niż się spodziewałem.
Wróciłem do domu zaledwie kilka minut temu i matka powiedziała mi, co się stało. - Bo-
li cię, moja droga? Och, wystarczy spojrzeć na siniaki i zadrapania na twarzy! I ta kost-
ka! Przeklęta szkapa!
Delia trochę się obawiała, że będzie na nią zły za okulawienie cennej klaczy, tym-
czasem okazywał jej troskę.
- Nic mi nie jest - zapewniła. - Noga jest tylko skręcona, a sińce i zadrapania znik-
ną po paru dniach. To nie koń zawinił. Sama jestem sobie winna, co wytknął mi Jude
Tucker, kiedy mnie znalazł. Miał rację, nie powinnam była puszczać się galopem. Nigdy
bym sobie nie darowała, gdyby Zephyr złamała nogę.
- Znacznie bardziej obchodzi mnie twoje bezpieczeństwo niż koń. Tucker otrzyma
nagrodę za to, że udzielił ci pomocy. Chyba nie potraktował cię zbyt surowo?
- Oczywiście, że nie. Chyba nie powinnam dosiadać Zephyr.
Charles delikatnie dotknął jej policzka, jakby nie zdawał sobie sprawy z obecności
panny Susan, pełniącej wartę przy drzwiach.
- Nonsens, kochanie - oznajmił z przekonaniem. - Odbędziemy jeszcze kilka lekcji,
po których będziesz się trzymać w siodle jak kawalerzysta. Popatrz tylko, teraz oboje
poruszamy się o lasce, choć ty, na szczęście, potrzebujesz jej tylko chwilowo. Szkoda, że
zdarzył się wypadek - mówił dalej Charles. - Planowałem cię zabrać wieczorem na pik-
nik tam, gdzie kiedyś zamieszkasz.
- Rzeczywiście szkoda - przyznała Delia. - Pomysł pikniku bardzo mi się podoba.
Może uda nam się wybrać kiedy indziej...
- Przecież możemy urządzić coś w rodzaju pikniku tutaj, na twoim podwórzu, sko-
ro nie możemy wyjechać - wszedł jej w słowo Charles. - Kucharka zapakowała dla nas
koszyk smakołyków i umieściła w landzie. Nie ma sensu, żeby się zmarnowały z powodu
skręconej kostki. Rozłożę wszystko na trawie, a potem pomogę ci wyjść na zewnątrz.
R
L
T
Kiedy Charles opuszczał salon, Delia wymieniła spojrzenia z panną Susan.
- Oczekuje, że pokuśtyka pani na podwórze tylko po to, aby się nazywało, że panią
zabrał na piknik - powiedziała z dezaprobatą modniarka. - Trzeba być wyjątkowo samo-
lubnym człowiekiem.
Delia także żałowała, że nie mogą zjeść posiłku przy stole, co oszczędziłoby jej
bolesnego stąpania po schodach, ale nie chciała sprawiać zawodu Charlesowi, który za-
dał sobie trud, organizując romantyczny wieczór. Poza tym zostawianie panny Susan
samej, jakby była służącą, a nie gościem w jej domu, wydało jej się niezręczne.
- Wszystko gotowe - oznajmił Charles wróciwszy do środka. - Oto twój szal na
wypadek, gdyby się ochłodziło, i twoja laska. Możesz się wesprzeć na moim ramieniu.
- Panno Susan, proszę do nas dołączyć - odezwała się Delia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]