[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śmieci we wszystkich kierunkach, a palmy kołysały
się mocno. Tylko rosnące wzdłuż ulicy dęby ledwie
drżały, jak gdyby nadchodzący huragan nie stano-
wił dla nich żadnego zagrożenia.
Zarówno skład budowlany, jak i sklep Wallace a
przeżywały istne oblężenie. Tłumy klientów zaopa-
trywały się we wszystko, co mogło być pomocne
zarówno w zabezpieczeniu domu przed nawałnicą,
jak i w miarę komfortowym przetrwaniu kryzysu.
Kupowano w hurtowych ilościach wodę mineralną,
konserwy spożywcze, świece, zapałki, latarki i ba-
terie. Co ciekawe, mieszkańcy Colman Key zacho-
wywali się spokojnie, byli opanowani i nastawie-
ni optymistycznie. Nie był to wszakże pierwszy
taki przypadek, większość z nich już nieraz prze-
żyła huragan, tak że nawet obudzeni z głębokiego
snu w środku nocy byliby w stanie dość szybko
przygotować się do bezpiecznego przetrwania na-
wałnicy.
Gdy dojechała do domu Matta, zaczęła rozglądać
się za bezpiecznym miejscem do zaparkowania
auta. Na pewno nie byłoby mądrze zatrzymać się
pod drzewem ani też w zagłębieniu, gdzie mogłaby
się zebrać woda. Zauważyła kilka pojazdów stoją-
Stara miłość 121
cych na pobliskim wzniesieniu i zaparkowała obok
nich. Cieszyła się w duchu, że wymieniła bmw na
niedrogą toyotę, a także, iż ubezpieczyła samochód
od wszelkiego rodzaju zdarzeń losowych.
Nałożyła kaptur na głowę i puściła się biegiem
przez ogród. Gdy zastukała do drzwi, nikt nie
odpowiedział, zapukała więc głośniej.
 Matt?  zawołała, otworzywszy drzwi.
Nadal nie było odpowiedzi. Lacey uznała, że to co
najmniej dziwne, bo skoro drzwi były otwarte,
oznaczało to, że Matt i chłopcy powinni być w środ-
ku. Nawet jeśliby postanowili przeczekać huragan
u przyjaciół, przecież nie wyszliby z domu, nie
zabezpieczając go w żaden sposób.
Przeszła przez korytarz do kuchni, skąd przez
okno dojrzała Matta i blizniaków, zbierających
porozrzucane po ogrodzie zabawki. Chłopcy wy-
glądali na solidnie przestraszonych, toteż, niewiele
myśląc, wyszła na werandę, a z niej po schodkach
zbiegła na szeroki trawnik. Pierwszy dostrzegł ją
Riley. Wyprostował się i utkwił w niej oskarżyciel-
skie spojrzenie, ale gdy w następnej sekundzie
gruchnął grzmot, chłopiec rzucił się na oślep w jej
kierunku. Lacey otworzyła szeroko ramiona, Riley
zaś wskoczył na nią tak zwinnie, jak gdyby treno-
wał to przynajmniej od tygodnia.
 Nie lubisz, jak grzmi?  zapytała, sadzając go
na swojej lewej ręce, a prawą odgarniając mu z czoła
mokre włosy.  Nie dziwię się, ja też nie lubię.
 Chcę wrócić do domu  odparł, mocno obej-
mując ją za szyję.
122 Emilie Richards
 Dobrze, zaniosę cię. Ale obiecaj, że nic nie
zbroisz, gdy pójdę powiedzieć tatusiowi, gdzie jes-
teś, dobrze?
Mały pokiwał głową z entuzjazmem, więc zanio-
sła go na werandę, a stamtąd do pokoju, gdzie usa-
dziła go na dywanie i rozebrała z mokrego sweterka.
 Przyniosę ci ręcznik, żebyś mógł się osuszyć.
Wytrzyj się dokładnie, od razu poczujesz się lepiej.
 Tylko wróć zaraz, dobrze?  poprosił chłopiec.
W jego głosie słychać było takie przerażenie, że serce
Lacey aż się ścisnęło ze współczucia, dlatego przykuc-
nęła, by pogłaskać małego po pulchnym policzku.
 Obiecuję, że się pospieszę.
Podała mu ręcznik, który  nawiasem mówiąc
 swą czystością odbiegał od przyjętych przez nią
standardów, a następnie ponownie wyszła na deszcz.
Chwilę pózniej w jej objęciach wylądował Roman.
 Chcę do domu!  zawołał rozpaczliwie.
 Wiem. Riley już tam jest. Zaniosę cię, ale naj-
pierw muszę powiedzieć tatusiowi, że obaj jesteś-
cie w domu.
 Nie, zanieś mnie od razu  zaprotestował
drżącym głosem.
W tym momencie Lacey spostrzegła, że Matt
bacznie jej się przypatruje. Padał tak gęsty deszcz, iż
trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy,
dlatego nie tracąc czasu, wskazała najpierw na
Romana, a potem na drzwi, prowadzące z werandy
do pokoju.
 Zaniosłam już Riley a!  zawołała, starając się
przekrzyczeć wyjący wiatr.
Stara miłość 123
Matt skinął głową, po czym odwrócił się i kon-
tynuował swoje zajęcie. Ciągnął niedużą łódkę,
którą prawdopodobnie zamierzał umieścić pod po-
destem werandy.
Lacey weszła do domu, niosąc na rękach Romana.
Natychmiast powtórzyła tę samą czynność, którą
przećwiczyła już na Riley u. Zdjęła z małego mokry
sweterek i wytarła mu włosy niezbyt czystym
ręcznikiem, po czym zabrała obu chłopców na górę,
aby pomóc im przebrać się w suche ubrania. Jak się
okazało, ubrania również nie były tak czyste, jakby
sobie tego życzyła. Najwyrazniej nieobecność Yeli-
ny mocno daje się we znaki Mattowi.
Zeszła na dół, aby rozejrzeć się po kuchni. Jedno
spojrzenie na zawartość lodówki powiedziało jej, iż
z zaopatrzeniem w produkty żywnościowe także
nie jest najlepiej. Zapasy mleka i soków były na
wyczerpaniu, kończył się też chleb. Zerknęła na
zegarek, by sprawdzić, czy są jeszcze szanse na to, że
sklep Wallace a jest otwarty, jednocześnie zastana-
wiając się, jak przekonać chłopców, by wyszli z nią
na deszcz i wsiedli do jej samochodu. Przecież nie
może zostawić ich w domu samych...
W tym momencie w kuchni pojawił się Matt. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl