[ Pobierz całość w formacie PDF ]

facet po trzydziestce. Nosił szkła bez oprawek i zniszczoną sportową kurtkę, którą owinął
się ciasno, by chroniła go przed chłodem. Włosy z tyłu głowy mu się rozwichrzyły i - co
Garraty dostrzegł z rozbawieniem - miał rozpięty rozporek.
- Dalej! Cudownie! Dalej! Dalej! O, wspaniale! - zawodził z cicha. Bez przerwy machał
pulchną dłonią i zdawał się przepalać wzrokiem każdego z nich.
Po drugiej stronie mieściny policjant o sennych oczach wstrzymywał na czas przejścia
zawodników dudniący ciągnik siodłowy. Stały tam jeszcze cztery latarnie, porzucony,
sypiÄ…cy siÄ™ budynek z napisem EUREKA GRANGE 81 na wierzejach, a potem osada siÄ™
skończyła. Garraty poczuł się tak, jakby właśnie przemaszerował przez opowiadanie
Shirley Jackson.
McVries trącił go łokciem.
- Patrz na tego lalusia.
 Lalusiem" był wysoki chłopak w zielonym trenczu. Poły trencza trzepotały mu wokół
kolan. Trzymał się oburącz za głowę , co wyglądało, jakby przytrzymywał gigantyczny
okład. Chwiał się bezradnie w przód i w tył. Garraty przyglądał mu się beznamiętnie. Nie
potrafił sobie przypomnieć, czy widział go poprzednio... ale oczywiście ciemność zmienia
rysy twarzy.
Chłopak potknął się o własną stopę i omal nie upadł. Ale poszedł dalej. Garraty i McVries
zafascynowani przypatrywali mu się przez jakieś dziesięć minut. Zapomnieli o własnym
zmęczeniu i bólu. Chłopak w trenczu nie wydawał żadnego dzwięku, nie stękał ani nie
jęczał. Toczył walkę w milczeniu.
53
Wreszcie jednak przewrócił się i dostał upomnienie. Wbrew obawom Garraty'ego zdołał
się podnieść. Szli teraz w jednej grupie. Był wyjątkowo brzydki, numer czterdzieści pięć
przykleił taśmą do płaszcza.
- Co ci jest? - szepnął Olson, ale chłopak w trenczu go nie słyszał.
Taka była zwykła kolej rzeczy. Następowało całkowite zerwanie kontaktu ze światem. %7łe
wszystkim z wyjątkiem drogi. Wpatrywali się w drogę z jakąś obłąkańczą fascynacją,
jakby była liną nad nieskończoną bezdenną przepaścią, którą musieli przebyć.
- Jak się nazywasz? - zapytał Garraty, ale nie dostał odpowiedzi. I nagle zdał sobie
sprawę, że w nieskończoność zadaje chłopcu to pytanie, recytuje kretyńską litanię, jakby
miała go uratować przed wszelkim złem, które nadlatywało ku niemu z ciemności niby
czarny ekspres. - Jak siÄ™ nazywasz? Jak siÄ™ nazywasz? Jak siÄ™...
Poczuł, że McVries ciągnie go za rękaw.
- Nie chce powiedzieć. Pete, zmuś go, żeby powiedział, zmuś go, żeby powiedział, jak
siÄ™ nazywa...
- Nie zawracaj mu głowy - powiedział McVries. - On umiera, nie zawracaj mu głowy.
Chłopak z numerem czterdzieści pięć na trenczu znów upadł, tym razem na twarz. Gdy
wstał, miał podrapania na czole, powoli zachodzące krwią. Teraz znalazł się za grupą
Garraty'ego, ale usłyszeli, kiedy dostał ostatecznie upomnienie.
Przechodzili płytkie zagłębienie jeszcze gęstszej ciemności, pod wiaduktem kolejowym.
Szmer deszczu niósł się głucho i tajemniczo w tym kamiennym gardle. Znów znalezli się
na otwartej przestrzeni i Garraty podziękował losowi, że mają przed sobą długą prostą.
Czterdziestkapiątka znów upadła. Odgłosy kroków przyspieszyły, to rozpierzchli się
zawodnicy. Niebawem huknęły karabiny. Garraty uznał, że nazwisko tego chłopaka i tak
nie miało żadnego znaczenia.
Rozdział szósty
Nasi zawodnicy są w dzwiękoszczelnych kabinach.
Jack Barry
Dwadzieścia jeden pytań
Wpół do czwartej nad ranem.
Rayowi Garraty'emu chwila ta wydawała się najdłuższą w najdłuższej nocy jego całego
życia. To była pora odpływu, czas martwoty, kiedy morze się cofa, zostawiając śliskie
mułowiska pokryte splątanymi wodorostami, zardzewiałe puszki po piwie, zgniłe
54
kondomy, strzaskane butelki, zmiażdżone boje i omszałe szkielety w poszarpanych
spodenkach kąpielowych. To był czas martwoty.
Po chłopaku w trenczu poleciało jeszcze siedem czerwonych kartek. W pewnej chwili,
około drugiej w nocy, trzech upadło prawie razem, jak wyschnięte kolby kukurydziane w
pierwszym ostrym podmuchu wiosennego wiatru. Sto dwadzieścia kilometrów Wielkiego
Marszu, dwadzieścia cztery trupy.
Ale to nie miało znaczenia. Znaczenie miał tylko czas martwoty. Wpół do czwartej.
Udzielono kolejnego upomnienia i niebawem karabiny gruchnęły jeszcze raz. Tym razem
byÅ‚ to ktoÅ› znajomy. Ósemka - Davidson, który utrzymywaÅ‚, że kiedyÅ› zakradÅ‚ siÄ™ do
namiotu z nagimi tancerkami na jarmarku stanowym w Steunbenville.
Garraty zerknął na białą, zbryzganą krwią twarz, a potem znów wbił wzrok w drogę.
Teraz patrzył na nią jak zaczarowany. Czasem biała linia była spoista, czasem po-
szarpana, a czasem podwojona, jak szyny tramwajowe. Zastanawiał się, jak ludzie mogą
jechać tą drogą we wszystkie inne dni roku i nie dostrzegać na białej farbie wzorca życia
i śmierci. A może jednak dostrzegali?
Fascynowała go nawierzchnia. Jak dobrze i wygodnie byłoby na niej usiąść. Najpierw by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl