[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jakie cztery lata! – wykrzyknął oburzony Ari. – Jutro skończymy osiem!
149
anula - emalutka
Vanessa zauważyła, że ojciec i doktor Pritchard wymieniają znaczące spojrzenia,
przy czym w oczach ojca dostrzegła żywą sympatię, a w oczach gościa – lęk i
zmieszanie. Mogłaby nawet przysiąc, że doktor Pritchard zarumieniła się.
Zdumiewające... Najwyraźniej cała ta historia z zaproszeniem Camilli na ranczo
jest czymś więcej niż zwykłą wizytą nauczycielki na urodzinach uczniów...
Ojciec całkiem oszalał na jej punkcie. Vanessa w duchu wzruszyła ramionami i
uśmiechnęła się pobłażliwie. Zakochał się w niej, ale ona nie odpłaca mu tym
samym. Przyjechała na ranczo z uprzejmości: bliźnięta pewnie strasznie ją o to
prosiły i nie miała serca im odmawiać.
- Vanesso, nie każ się błagać – powiedział ojciec, przerywając jej myśli. – Jedź z
nami. Mam zamiar posadzić Camillę na koniu i ją też zabrać na nasze pastwiska. Na
pewno da sobie radę. Zostaniesz w domu sama, Margaret i Eddie tak szybko nie
przyjadą.
- Bardzo lubię być sama. – Vanessa zmarszczyła nosek i zrobiła minę
rozpieszczonej dziewczynki. – Cześć, zobaczymy się na kolacji.
Wolnym krokiem skierowała się w stronę domu, czując na sobie wzrok ojca,
Toma, Camilli i bliźniaków. Patrzyli na nią przez dłuższą chwilę, a potem poszli do
stajni po konie.
W dwie godziny później grupa jeźdźców jechała stępa, gnając przed sobą stado
byków, które trzeba było doprowadzić na ranczo.
Camilla wyprostowała się w siodle i wystawiła twarz do słońca. Wspaniale było
czuć na sobie delikatne, pieszczotliwe, złociste dotknięcia.
Zupełnie jak w niebie, pomyślała. Jak dobrze, że tu przyjechałam. Prawie niczego
nie żałowała. Wyzbyła się już początkowego zdenerwowania i mogła się z rozkoszą
poddawać lekkim, kołyszącym ruchom łagodnej klaczy, którą wybrał dla niej Tom.
Popołudnie było ciepłe i słoneczne, powietrze łagodne, wiał lekki wiatr. Wystawiła
twarz na jego powiew i poczuła, że zmywa z niej resztki niepokoju.
Od czasu do czasu dobiegał ją szczebiot bliźniąt i strzępki opowieści o szkole i
życiu w mieście. Ari i Amy, jadący na kucykach obok Toma, starali się wprowadzić
150
anula - emalutka
starego przyjaciela we wszystkie szczegóły swej nowej przygody Tom odwdzięczał
się im, relacjonując wszystko, co w czasie ich obecności wydarzyło się na ranczu.
Jadący z drugiej strony Jon spiął konia i pogalopował w stronę stada. Jeden z
byków wyłamał się z szeregu i próbował zmienić kierunek marszu. Jon sprawnie
zapędził go z powrotem, nie zwracając uwagi na próby oporu.
Jechał teraz ku niej, uśmiechnięty i zadowolony. Był tak przystojny, wyglądał tak
pociągająco, tak bardzo pasowały do niego wyblakłe dżinsy, bawełniana koszulka i
czapka z daszkiem skrywającym oczy...
Podjechał do niej i ściągnął wodze.
–
Wyglądasz wspaniale, Camillo. Jak urodzona amazonka.
Roześmiała się i poklepała konia po grzywie.
–
Myślę, że Tom wybrał dla mnie najspokojniejszą klacz w całej stajni. Jest tak
łagodna i mądra, że każdy może się na niej utrzymać. Idealny koń dla początkują-
cych. Szkoda tylko, że musi nosić osobę, która siedzi na niej jak worek kartofli.
Jon dostosował krok swego ogiera do powolnego stępa klaczy.
–
Wiesz – zaczął obojętnym tonem, jakby nie przywiązywał znaczenia do
wypowiadanych słów – Vanessa opowiadała mi kilka tygodni temu, że słyszała, jak
mówiono o tobie, że świetnie jeździsz konno, a nawet startujesz w zawodach. Ktoś
jej powiedział, że uczestniczyłaś w olimpiadzie w Seulu.
Camilla spojrzała na niego ze zdumieniem. Przyzwyczaiła się już, że ludzie
opowiadają o niej niestworzone historie, ale tej jeszcze nie słyszała.
- Ja? Na zawodach? W czasie olimpiady w Seulu? Jon, przecież to po prostu
śmieszne. Nie pamiętam nawet, czy kiedykolwiek siedziałam na drewnianym koniku
karuzeli!
- Jeśli wierzyć uniwersyteckim plotkom, urodziłaś się w Nowej Anglii, odbyłaś
podróż dookoła świata i romansowałaś z jednym z Kennedych.
Camilla skrzywiła się z jawnym niesmakiem.
–
Nie wiem, kto wymyśla to wszystko. Nie ma w tym ani słowa prawdy.
–
W takim razie może mi powiesz, skąd pochodzisz?
151
anula - emalutka
Doskonale wiesz, pomyślała. Znasz całą moją historię. Wiesz o mnie wszystko.
Tylko ty, nikt inny, bo tylko tobie jednemu wszystko powiedziałam.
Przez ułamek sekundy myślała o tym, jak to by było, gdyby teraz, jeszcze raz,
wszystko mu zdradziła; gdyby ujawniła mu swój sekret, odkryła prawdę, wyjawiła
najtajniejsze tajemnice. Ciekawe, jak by zareagował? Wiedziała jednak, że nie może
tego zrobić i nigdy się na to nie odważy. Zbyt długo już ukrywała swą przeszłość,
żeby teraz ulec nierozważnej pokusie, poddając się impulsowi chwili.
–
Miałam zupełnie zwyczajne dzieciństwo, nie ma o czym mówić –
powiedziała obojętnie.
Spojrzał na nią, nieco zdziwiony lakonicznością jej odpowiedzi, i szybko zmienił
temat.
–
Bardzo lubię tę farmę – wyznał. – Należała do moich dziadków, a potem do
rodziców. Zawsze chętnie tu przyjeżdżam.
Camilla zwróciła wzrok w stronę ciemnowłosego chłopca, jadącego konno obok
Toma.
- Doskonale cię rozumiem. Pobyt tutaj ma w sobie coś ożywczego, tak jakby
przywracał człowiekowi utracone siły. Enrique świetnie się tu czuje. Bardzo wiele
dla niego zrobiłeś, Jon. Przemiana, jaka w nim zaszła, graniczy z cudem.
- Biedny chłopiec, potrzebował tylko kogoś, kto zwróci na niego uwagę, zajmie
się nim, da mu szansę. Bardzo go lubię. Doskonale radzi sobie z dziećmi; bliźnięta za
nim przepadają.
- Opowiadał ci coś o swoim życiu sprzed przyjazdu do Kanady?
- Bardzo mało, coś tylko wspomniał. Musiał przeżyć jakąś tragedię. Pewnie
byłoby dobrze, gdyby mógł z kimś o tym porozmawiać; powinien znaleźć sobie
kogoś, przed kim mógłby się wygadać, ale to niełatwe. Ludzie zawsze powinni
mówić o tym, co ich boli.
Camilla zadumała się nad jego słowami. Powiedział prawdę boleśnie oczywistą,
zwłaszcza w jej przypadku...
- Co się stało? – Jon dotknął jej ramienia, pytaniem wyrywając ją z zamyślenia. –
[ Pobierz całość w formacie PDF ]