[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w szklanym naczyniu koło łóżka. Lewe ramię miał podczepione skomplikowa-
nym układem bloczków i linek do wyciągu. Był całkowicie bezradny i zdany na
personel szpitalny przy wykonywaniu nawet najbardziej elementarnych czynno-
ści.
Usłyszał ciche pukanie. Zanim zdążył się odezwać, drzwi się otworzyły. Po-
myślał, że to technik, który przychodził co dwie godziny wentylować jego płuca;
Charles był pewny, że podobnych tortur nie stosowano od czasów inkwizycji.
Okazało się jednak, że to doktor Keitzman.
Zniesie pan krótką wizytę? spytał.
Charles skinął głową. Choć nie miał ochoty na rozmowę, bardzo chciał się
dowiedzieć, co z Michelle. Cathryn była w stanie powiedzieć mu jedynie tyle, że
jej stan się nie pogarszał.
Doktor Keitzman z zakłopotaniem wszedł do środka i przysunął metalowe,
obite winylem krzesło do łóżka. Gdy poprawiał okulary, jego twarz wykrzywił
pojawiający się zwykle w momentach napięcia tik.
Jak się pan czuje, Charles? spytał.
245
Lepiej nie można. Trudno się było powstrzymać od sarkazmu. Mówie-
nie, nawet oddychanie, groziło w każdej chwili nawrotem bólu.
Hmm. Mam dla pana dobre wiadomości. Być może trochę przedwczesna
radość, uważam jednak, że powinien pan wiedzieć.
Charles milczał. Wpatrywał się w twarz onkologa, bojąc się rozbudzać w sobie
nadzieję.
Po pierwsze, Michelle znakomicie zareagowała na naświetlania powie-
dział doktor Keitzman. Już po jednym nacieki białaczkowe w ośrodkowym
układzie nerwowym ustąpiły. Jest w pełni przytomna i świadoma.
Charles skinął głową, mając nadzieję, że to nie wszystko, z czym przyszedł
Keitzman.
Na chwilę zapadło milczenie. Potem drzwi otworzyły się gwałtownie i do po-
koju spiesznie wkroczył technik, pchając przed sobą znienawidzony aparat do
oddychania z przerywanym ciśnieniem dodatnim.
Czas na zabieg, panie doktorze powiedział pogodnie, jak gdyby chodziło
o coś sprawiającego wręcz rozkosz. Ujrzawszy doktora Keitzmana zatrzymał się
i skłonił głowę z szacunkiem. Przepraszam, panie doktorze.
Nic się nie stało odparł Keitzman, najwidoczniej zadowolony z jego
pojawienia się. I tak muszę już iść odwrócił się ku Charlesowi: Chciałem
jeszcze powiedzieć, że komórki białaczkowe Michelle prawie zupełnie zniknęły.
Sądzę, że następuje remisja.
Charles poczuł, jak po jego ciele rozlewa się błogie ciepło.
Boże! To wspaniale! uśmiechnął się radośnie. Przeszył go krótki ból
przypominający, gdzie się znajduje.
Niewątpliwie przyznał Keitzman. Wszyscy się bardzo cieszymy. Pro-
szę mi powiedzieć, Charles, co pan robił z Michelle, kiedy ją pan zabrał do domu?
Charles z trudem pohamowywał radość. Jego nadzieje się spełniły. Może Mi-
chelle była wyleczona. Spojrzał na Keitzmana i zawahał się. Doszedłszy do wnio-
sku, że na razie nie ma ochoty wdawać się w szczegółowe wyjaśnienia, powie-
dział:
Usiłowałem tylko pobudzić jej system odpornościowy.
Chodzi panu o adiuwant taki jak w szczepionce BCG? spytał Keitzman.
Coś w tym stylu zgodził się Charles. Nie był teraz w stanie prowadzić
naukowych dyskusji.
Cóż rzekł Keitzman ruszając w stronę drzwi będziemy musieli o tym
porozmawiać. Najwyrazniej to, co pan zrobił, wspomogło chemioterapię, którą
stosowaliśmy, nim zabrał ją pan ze szpitala. Nie rozumiem, jak to się układało
w czasie, ale o tym wszystkim porozmawiamy, gdy będzie pan silniejszy.
Tak zgodził się Charles. Kiedy będę silniejszy.
246
W każdym razie na pewno wie pan, że wycofano sprawę o odebranie panu
praw rodzicielskich doktor Keitzman poprawił okulary, kiwnął głową techni-
kowi i wyszedł.
Uniesienie wywołane informacjami Keitzmana złagodziło cierpienia związa-
ne z terapią oddechową lepiej niż morfina. Technik stał z boku, podczas gdy urzą-
dzenie wtłaczało w płuca zwiększoną ilość powietrza, do czego chory nie byłby
sam zdolny ze względu na ból. Zabieg trwał około dwudziestu minut i gdy w koń-
cu technik wyszedł, Charles był zupełnie wyczerpany. Pomimo ćmiącego wciąż
bólu zapadł w płytki sen.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło, gdy obudził go jakiś dzwięk dochodzący
z drugiego końca pokoju. Odwrócił głowę i z zaskoczeniem stwierdził, że nie jest
sam. Koło łóżka, najwyżej o cztery stopy od niego, siedział doktor Carlos Ibanez.
Z włosami w nieładzie i skrzyżowanymi na piersiach kościstymi rękami wyglądał
staro i krucho.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam odezwał się cicho.
Charles poczuł przypływ gniewu, ale zaraz przypomniał sobie wiadomości
przekazane przez Keitzmana. Spojrzał na dyrektora obojętnie.
Cieszę się, że tak szybko dochodzi pan do zdrowia oświadczył Iba-
nez. Chirurdzy powiedzieli mi, że miał pan dużo szczęścia.
Szczęście! Cóż za względne pojęcie, pomyślał z irytacją Charles.
Pańskim zdaniem miałem szczęście, że dostałem kulą w pierś? spytał.
Nie o to mi chodziło odparł z uśmiechem Ibanez. Miał pan szczęście,
że kula trafiła najpierw w ramię, dzięki czemu ominęła serce.
Charles poczuł lekkie ukłucie bólu. Choć nie uważał się za szczególnego
szczęściarza, nie był w nastroju do sprzeczki. Kiwnął głową na znak, że przyjmu-
je do wiadomości stwierdzenie Ibaneza. Zastanawiał się, po co właściwie stary tu
przyszedł.
Charles! powiedział Ibanez z naciskiem. Jestem tu, żeby dojść z pa-
nem do porozumienia.
Porozumienia? pomyślał zaskoczony Charles. O czym do diabła on mówi?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]