[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba musimy się czymś wzmocnić - zdecydowała Helenę, wstając. - Przyniosę z salonu koniak.
- A dla nas likier - poprosiła Elizabeth. - Chociaż... Poczekaj no.
Helenę stanęła.
- To może z tym rwaniem moroszków to nie był taki najgłupszy pomysł, co?
Helenę uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, a potem poszła po krople na wzmocnienie. Taką okazję
koniecznie trzeba było uczcić.
Nigdy dotąd Elizabeth nie czuła się tak bezużyteczna i bezradna jak tego dnia. Noga bolała ją tak, że
nie
59
było mowy o obciążaniu jej: potrzebowała pomocy nawet wtedy, gdy musiała iść do wygódki. Nie
nadawała się do żadnej pracy. Ona, która była w nieustannym ruchu, teraz musiała siedzieć przy
robótce, a wieczorem Jens musiał ją wnieść na pięterko.
- Co za dzień - powiedziała, gdy ułożył ją na łóżku.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz swojej decyzji. Podniosła się i pocałowała go.
- Nigdy jej nie pożałuję. A ty? Zaśmiał się.
- Dziwne czasem zadajesz pytania. - Spojrzał na jej stopę.
Torstein zabandażował ją i sprawiło jej to ulgę. Zostawił też jakieś krople, które mogła zażyć, gdyby
ból stał się nieznośny. Jeszcze ich nie tknęła, ale brała pod uwagę wzięcie ich na noc, gdyby nie mogła
zasnąć.
- Cieszę się, że dzieci to tak przyjęły - powiedział. -Signe wyglądała na zadowoloną.
- William też - uśmiechnęła się. - Ale biedny Lars był w szoku. Nie miał pojęcia, że coś między nami
jest.
Przez chwilę milczeli.
- To co, zostaniesz tu gospodarzem... - odezwała się w końcu Elizabeth.
Spojrzał na nią.
- To mi nie przyszło do głowy. - Na jego czole pojawiła się bruzda i nagle wyglądał, jakby się mocno
zmartwił.
- Będziemy sobie jakoś radzić wspólnie - powiedziała, kładąc dłoń na jego ręce.
Uśmiechnął się do niej.
- No oczywiście - odparł, ale ton jego głosu zdradzał niepewność.
Elizabeth nie spała; leżała, patrząc w ciemny sufit. Aż do następnego lata spać będą osobno. Bardzo to
dłu-
55
go, ale tak było najlepiej. Od czasu do czasu ukradną dla siebie chwilkę na osobności, to pewne. Oby
tylko nie zaszła w ciążę i nie musiała prosić pastora o przyspieszenie ślubu... Uśmiechnęła się do
siebie. To by dopiero było!
Zastanawiała się, co powiedzą we wsi. Miesiącami o tym będą gadać! Potem gadanie stopniowo
ustanie i zacznie się znowu, gdy zbliży się data ślubu. Tym się nie przejmowała: ludziska od lat gadali
za jej plecami, więc nie będzie to nic nowego. Poczuła, że powieki ma ciężkie i chwilę pózniej
zasnęła.
Miała sen, w którym obudziła się z wybiciem północy w izbie na dole. W kącie pokoju zobaczyła
jakąś postać. Powoli zbliżyła się do niej, a ona rozpoznała Kri-stiana. Twarz miał niewyrazną, ale
rozpoznała jego najlepszy surdut, bo sama mu go uszyła. Wydawał się niespokojny i wydzielał
dziwny zapach.
- Czego chcesz? - spytała, ale nie dostała odpowiedzi. Postać myszkowała po sypialni. Nagle
otworzyły się drzwi do szafy i okazało się, że zniknęły stamtąd jego ubrania. - Muszę jakoś żyć dalej,
Kriśtianie - powiedziała. - Twoje ubrania są na strychu, Część oddałam potrzebującym, bo pewna
byłam, że byś się na to zgodził.
Cień nadal kręcił się po pomieszczeniu. Niekiedy był bardziej, niekiedy mniej wyrazny. Czuła jego
obecność; najwyrazniej było mu tu zle.
- Zły jesteś, że Jens mi się oświadczył? - zapytała A wprost.
W sypialni zrobiło się zimno. Elizabeth owinęła się ciaśniej kołdrą.
- Kriśtianie, to, co sobie myślisz, nie ma znaczenia. Dokonałam wyboru. Dla mnie samej, dla dzieci i
dla gospodarki. Kochany mój, bądz rozsądny i zrozum mnie. Ja żyję, a ty... Ciebie nie ma.
61
Obudziła się nagle i cała drżąc, wytężyła wzrok. W tej samej chwili usłyszała na schodach
zdecydowane, ciężkie kroki, które zatrzymały się przed drzwiami sypialni. W szparze na dole
zobaczyła światło łojowej świecy.
- Byłaś niespokojna - szepnął Jens. - Bardzo cię boli? Elizabeth rozejrzała się i zrozumiała, że to był
tylko
sen.
- Tak, chyba muszę wziąć te krople od Torsteina -odparła.
Jens napełnił łyżkę wodą i odliczył ileś tam kropel. Kiedy jej usta wypełniła gorycz lekarstwa, aż
zmarszczyła nos.
- No, a teraz spróbuj zasnąć - powiedział. - Mogę tu trochę przy tobie posiedzieć.
- To dobrze, dzięki. - Chwyciła go za rękę i zamknęła oczy; dobrze było czuć jego obecność i ciepło
jego dłoni. Wkrótce potem krople zadziałały i Elizabeth poczuła, jak pogrąża się w pozbawionym
marzeń śnie.
Rozdział 6
Na zewnątrz zaczął zapadać zmrok. Kristine położyła się już dawno temu, a i Maria myślała już o pój-
ściu spać. Za nią był długi dzień, a wkrótce czekał na nią nowy. Przeciągnęła się. Niedziela!
Posmakowała to słowo. Może po południu pójdzie na spacer do Dalen? Przyjemnie byłoby odwiedzić
Ane i Trygvego, zobaczyć, jak im się tam żyje, pogadać z nimi i nabrać sił przed nowym tygodniem w
sklepie.
57
Uśmiechnęła się i skręciła knot w lampie, aż zgasł. Pomyślała, że przed snem koniecznie musi
zaciągnąć zasłony. Prześlizgnęła się wzrokiem po dobrze znanym widoku za oknem i nagle
znieruchomiała. Czy za sklepem ktoś się czai? Ufała ludziom w Storvika, ale w drzwiach miała
solidny zamek. Czy we wsi pojawił się ktoś obcy? Nie odrywając wzroku od okna, chwyciła wiszący
na krześle szal i zarzuciła go na ramiona. Musi sprawdzić, kto to taki. Niech no ktoś spróbuje
zniszczyć jej dorobek!
Szybkim krokiem przeszła wzdłuż ściany domu, gdzie trawa wciąż jeszcze była żółta, a potem szybko
przeskoczyła na drugą stronę drogi. Pod jej chódakami zazgrzytały kamyczki. Tam! Zobaczyła
poruszający się cień i stanęła, wstrzymując oddech. Po chwili ruszyła dalej, żałując, że nie wzięła ze
sobą niczego, czym mogłaby się obronić przed atakiem, na przykład pogrzebacza. Rozejrzała się
szybko za jakimś kijem, ale na próżno. No cóż, skoro tak, w ostateczności będzie musiała uciec się do
typowych kobiecych sztuczek, takich jak szarpnięcie za włosy, kopniak i ugryzienie. Podchodząc do
budynku ze sklepem, zacisnęła zęby i pięści.
- Piękna moooja, jak ja cie miłuuuję - z ciemności zaśpiewał nagle fałszywie jakiś ochrypły głos.
Maria drgnęła; serce waliło jej tak mocno, iż myślała, że wyskoczy jej z piersi.
- Ty głupku - prychnęła do mężczyzny, opartego o ścianę budynku.
- Mario, kwiatuszku mój słodki - wybełkotał, podchodząc do niej na niepewnych nogach.
- To ty, pijaczyno? - powiedziała, cofając się dwa kroki. - A już myślałam, że to jakiś złodziej.
- Skąd, ptaszynko... Jaki ja złodziej... - beknął przeciągle i próbował ją objąć.
- Idz do domu - rozkazała, strącając jego rękę ze
63
swoich ramion. - Chyba, że chcesz leżeć w rowie, dopóki jutro rano ktoś cię nie zbudzi?
- Nie, wolę spać w łóżku...
- No to ruszaj do domu.
- Tylko nie gniewaj się na mnie! - Popatrzył na nią zmętniałym wzrokiem.
- Nie będę, ale musisz już iść.
- Przecie idę.
Maria odprowadziła go wzrokiem: widziała, jak zatacza się od jednej strony drogi do drugiej, a potem
pochłonął go mrok. Pokręciła głową i westchnęła. W tej samej chwili usłyszała skrzypiące w dulkach
wiosła i spojrzała w dół ku przystani. Nie mogąc rozpoznać płynącej postaci, odwróciła się i otuliwszy
ciaśniej szalem, ruszyła w stronę domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl