[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w oddali, na szosie, pojawiły się pojazdy Villiersa.
Jeden z Beduinów podbiegł do Paula Raszida i pokazał
mu nadciągającą kolumnę. Raszid spojrzał w tym kierunku
przez lornetkę i zobaczył Tony ego Villiersa w pierwszym
land-roverze.
- Niech to szlag. Jadą Hazarscy Zwiadowcy.
- A więc pozostała nam tylko kompletnie bezużyteczna
bomba - zauważyła Kate.
- Wynośmy się stąd - powiedział Paul Raszid. -
Odpłacimy im innym razem.
150
Jego ludzie wycofali się do samochodów, ostrzeliwując
wierzchołek wydmy. Billy i Dillon odpowiadali ogniem. Land
rovery ruszyły, zmierzając na pustynię. Dillon zapalił papierosa
i patrzył na nadjeżdżający oddział Villiersa.
- W samą porę, czy nie tak się mówi?
Zeszli na dół i kiedy kolumna samochodów zatrzymała
się, z jednego z nich wysiadł Villiers.
- Tam jest bomba - powiedział mu Dillon. - Jeśli macie
nożyce do cięcia drutu, rozbroję ją.
- To bardzo uprzejme z pańskiej strony. - Villiers
powiedział kilka słów po arabsku do jednego ze swoich
żołnierzy. Ten po chwili przyniósł Dillonowi potrzebne
narzędzie.
Potem siedzieli obok land rovera, pijąc gorzką czarną
herbatę i paląc papierosy.
- A więc Rada Starszych jest bezpieczna - powiedział
Villiers. Dillon wyjął paczkę marlboro i zapalił następnego
papierosa. Tony Villiers wyciągnął rękę i poczęstował się. -
Powiem wam coś. Byłem jego dowódcą podczas wojny w
Zatoce i teraz bardzo chciałbym wiedzieć, co się dzieje w jego
głowie.
- Paula Raszida? - upewnił się Dillon. - Niech mi pan coś
powie, pułkowniku. Służył pan w Irlandii. Pamięta pan Franka
Barry ego?
- Jak mógłbym go zapomnieć?
- On też miał tytuł. Irlandzki par, lord Spanish Head na
wybrzeżu Down, mnóstwo forsy. Jednak dla niego
najważniejsza była rozgrywka, temu podporządkował wszystkie
swoje pomysły.
- I uważa pan, że to dotyczy również Paula Raszida?
- On robił już wszystko. Ma wszystko. Tak, powie
działbym, że jedyną rzeczą, jaka naprawdę się dla niego liczy,
jest rozgrywka, a gra wysoko.
151
- A zatem Rama jest dzisiaj Bosworth Field.
Billy, londyński gangster, spytał:, - Dauncey, takie jest
ich nazwisko rodowe?
- Zgadza się - odparł Dillon.
- No cóż, przegrali z Ryszardem Trzecim i przegrali z
nami.
Dillon przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem
parsknął śmiechem.
- To prawda, Billy, szczera prawda. Próbujesz dać nam
coś do zrozumienia? - Odwrócił się do Villiersa. - Billy ego i
mnie łączą podobne zapatrywania na moralność. Dotyczy to
również Paula Raszida.
- To naprawdę interesujące, że Sean Dillon, duma IRA,
roztrząsa filozoficzne problemy moralności.
- Nie aprobował pan mojej sprawy, pułkowniku, ale
byłem takim samym żołnierzem jak pan i cholernie dobrze
zdaje pan sobie sprawę z tego, że dla żołnierza nie liczą się
pieniądze, sukcesy czy zaszczyty. %7łołnierz chwyta za broń i
staje do walki.
- Niech cię diabli, Dillon - rzekł Tony Villiers. - Jesteś
zbyt dobrym żołnierzem.
Pojechali na zachód, po śladach kolumny Raszida.
Stopniowo ściemniało się, aż wreszcie zapadł zmierzch.
Kilkanaście kilometrów dalej kornet Bronsby z Królewskiej
Gwardii Konnej podążał ze swoimi żołnierzami na
przewidywane miejsce spotkania, gdy nagle znalazł się pod
ostrzałem.
Jego żołnierze odpowiedzieli ogniem. Wywiązała się
zaciekła strzelanina. Napotkali kolumnę Paula Raszida,
wycofującą się z wąwozu Rama. Próbowali atakować, lecz
przeciwnik miał przewagę. W końcu Bronsby postanowił
przerwać walkę i nakazał odwrót. W zamieszaniu kilku
Beduinów wypadło z ciemności i go obezwładniło.
152
Paul Raszid, Kate i Bell jechali na południe, aż w końcu
połączyli się z grupą George a i napotkali oddział Bronsby ego.
Paul Raszid był niezadowolony. Siedział w samochodzie wraz
siostrą i bratem, gdy przyprowadzono Bronsby ego.
Doznał uczucia deja vu, jakby znów znalazł się w
Sandhurst. Ten młody porządny Anglik był żołnierzem, który
wykonywał swoją robotę. Pod wieloma względami, Raszid
również nim był. Stanął w obliczu trudnej decyzji, której nie
potrafił usprawiedliwić. Wiedział tylko, że to wszystko miało
wyglądać zupełnie inaczej...
- Wiem, gdzie oni są - rzekł Villiers do Dillona. - Moi
szpiedzy w pełni zasłużyli na swoją zapłatę. Jeden z ich
rannych potwierdził, że złapali Bronsby ego.
- To niedobrze, prawda? - zauważył Dillon.
- Wprost zle. To bardzo okrutni ludzie. To, co nam
wydaje się okropne, dla nich jest najzupełniej normalne.
- A więc ten chłopak będzie miał kłopoty - rzekł Dillon.
- Obawiam się, że tak.
Dillon siedział, paląc papierosa i zastanawiając się nad
sytuacją.
- To mi się nie podoba - powiedział do Billy ego. -
Bronsby to wprawdzie tylko szczeniak, ale robił swoją robotę.
- No właśnie. Ja też nie jestem tym zachwycony.
Dillon zapytał Villiersa:
- Dokąd jedziemy?
- Sądzę, że do Szabwy.
- I co zrobimy? Porozmawiamy w cztery oczy z Paulem
Raszidem i dobrą Kate?
- W pewnym sensie. - Villiers milczał chwilę, a potem
dodał: - Ona ci się podoba, Dillon.
- Do licha, a komu się nie podoba? - zaśmiał się
Irlandczyk i zapalił następnego papierosa. - Wypchaj się,
pułkowniku. Pogoń swoich ludzi, niech się pospieszą.
153
Może zdołamy pomóc Bronsby emu.
Wokół Oazy Szabwa płonęły wieczorne ogniska, przy
których siedzieli Beduini Raszida. Villiers i jego ludzie, którzy
przybyli na pomoc Bronsby emu, byli zmęczeni, ale
wystarczyło im sił, żeby przygotować posiłek. Tuż po północy
dały się słyszeć przerazliwe krzyki, które nie milkły do rana.
Na wzgórzu Paul Raszid, George i Kate podeszli do
związanego Bronsby ego.
- Czy naprawdę tego chcesz, bracie? - spytała Kate. - Był
żołnierzem tak jak ty, gwardzistą.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Czy to cię nie niepokoi?
- Bardzo mnie niepokoi - odparł kwaśno - ale mam
ważniejsze problemy.
Była pełnia i zbocze pagórka było skąpane w ostrym
świetle księżyca. Hazarscy Zwiadowcy czekali w swoich
kryjówkach. Palili papierosy i pili angielską kawę, dostarczoną
w samorozgrzewających się puszkach.
Tony Villiers siedział za głazem obok Dillona i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]