[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba za bardzo boli mnie głowa, żebym jechała, ale nie ma sensu, żebyście wy rezygnowali z wyjazdu -
powiedziała. - Jedzcie, ja sobie poradzę.
- Treg ma wolne, a ja nie zostawię cię samej po takim uderzeniu - dziadek pokręcił głową.
- Zadzwonię do Matta, żeby przyszedł posiedzieć ze mną - powiedziała Amy, ale dziadek nie wyglądał na
przekonanego.
- Dobrze byłoby, gdybyś pobył trochę z Lou. Mógłbyś porozmawiać z nią na temat jej wyjazdu do Chicago,
może przed tobą bardziej się otworzy -Amy spojrzała na dziadka. - Chyba nie chcesz, żeby wyjechała?
- Oczywiście, że nie, ale decyzja należy do niej -dziadek zamyślił się. - Rzeczywiście, dobrze byłoby z nią
porozmawiać, ale zobaczymy, jak się będziesz czuła.
Amy udało się w końcu przekonać dziadka i Lou, że da sobie radę sama.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła dziadka, kiedy przyszedł po obiedzie do jej pokoju. - Zadzwoniłam po
Matta - powiedziała, pomijając fakt, że Matt tego popołudnia grał w piłkę, a ona powiedziała jego mamie, że to nic
ważnego.
- No, dobrze - zgodził się dziadek. - Postaramy się wrócić szybko, ale obiecaj, że będziesz odpoczywać.
- Obiecuję - zapewniła Amy.
- Może jednak zaczekamy na Matta? - dziadek zmarszczył czoło.
- Nie - zaprotestowała Amy. - Jeśli nie wyjedziecie teraz, spóznicie się na film - dodała, widząc zdziwienie na
twarzy dziadka.
- Chyba masz rację - powiedział dziadek bez przekonania. - Uważaj na siebie! - nachylił się i pocałował ją.
Amy kiwnęła głową i udała, że ziewa.
- Teraz się zdrzemnę - powiedziała.
- Bardzo dobrze - dziadek spojrzał na nią z ulgą. - Do zobaczenia.
Amy położyła się i nasłuchiwała: najpierw kroków dziadka na schodach, potem trzasku drzwi samochodu i
wreszcie dzwięku zapalanego silnika. Wstała i podeszła ukradkiem do okna, by upewnić się, że odjechali.
Nareszcie!
Odczekała kilka minut, założyła spodnie i zbiegła po schodach, prosto na dwór. Panowała cisza, powietrze było
ciężkie i nieruchome, a konie prawie nie ruszały się w boksach. W dali gromadziły się ciemne chmury. Amy była
pewna, że nadchodzi burza.
Zabrała lonżę z budynku gospodarskiego i podeszła do boksu Spartana, choć serce waliło jej jak oszalałe.
Wokół panowała taka cisza, że Amy przez moment poczuła się bardzo samotna. Była sama. Ona i Spartan. Wzięła
głęboki oddech; tak przecież musiało być.
Kiedy otworzyła drzwi do boksu, Spartan uskoczył do tyłu, napinając mięśnie i unosząc wysoko łeb. Czując
napływ adrenaliny, Amy wślizgnęła się do środka.
- Spokojnie... - powiedziała czule.
Spartan prychnął głośno, a Amy, cały czas przemawiając do niego, podeszła bliżej. Kiedy machnął tylnymi
kopytami, odsunęła się szybko, blokując mu głowę i chwytając za uzdę tak, by uniemożliwić mu wierzganie.
- Och, Spartan - powiedziała z desperacją w głosie. - Dlaczego mi to robisz?
Biorąc kolejny głęboki oddech, Amy przypięła lonżę do uzdy i wyprowadziła konia, który stąpał ze złością u jej
boku. Wielka kropla deszczu spadła na ramię Amy, a za nią kolejna, ale dziewczyna zignorowała to. Deszcz, nie
deszcz, miała jedyną okazję popracować ze Spartanem. Za parę godzin, po powrocie dziadka i Lou, szansy już nie
będzie.
Poprowadziła Spartana do okrągłej ujeżdżalni i zamknęła za sobą bramę. Idąc w kierunku środka wybiegu,
spojrzała z niepokojem na ogrodzenie. Nie było wysokie, trochę ponad metr, i Spartan mógłby je z łatwością
przeskoczyć. Co będzie, jeśli ucieknie? Z drugiej strony, nie miała wyboru i musiała to ryzyko podjąć. Jednym
zręcznym ruchem odczepiła lonżę i odsunęła się.
Spartan szarpnął łbem i zatrzymał się, najwyrazniej zaskoczony takim obrotem sprawy. Gdy zorien-
tował się, że jest wolny, podrzucił łbem, prychnął dziko i obrócił się na tylnych nogach. Budząc przerażenie Amy,
puścił się prosto w kierunku ogrodzenia.
- Stój! - krzyknęła, biegnąc za nim. Zatrzymał się gwałtownie, wbijając przednie
kopyta w piasek, po czym odwrócił się i spojrzał na Amy. Amy zamarła. Widząc dziki błysk w jego oczach, zdała
sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu panicznie boi się konia. Uświadomiła sobie, jak bardzo jest bezbronna,
trzymając w ręku tylko linę. Cofnęła się niepewnie, a wtedy nastąpiło pierwsze uderzenie pioruna. Spartan z dzikim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]