X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To jeszcze nie koniec - mruknął.
- Nie? - Maggie odwróciła się gwałtownie. Czu�
ła łzy napływające do oczu, ale w mroku Cliff nie
383
mógł ich widzieć. Wiedziała, co o niej myśli, i po�
stanowiła dowieść mu, że się nie pomylił. - Poszliś�
my do łóżka, było miło - rzuciła lekko. - Taki
jednorazowy seks nie zawsze się udaje. Jesteś świet�
nym kochankiem, przyznaję, jeśli to ma podbudo�
wać twoje ego.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sobie.
- Niech cię cholera wezmie, Maggie!
- Dlaczego? Bo powiedziałam to pierwsza?
- odparowała. - Jedz do domu i prześpij się ze
swoimi podwójnymi standardami, Cliff. Mnie one
nie są potrzebne.
Cliff opuścił ręce, odwrócił się i wyszedł z po�
koju.
- Zamknij drzwi na klucz! - zawołał i klnąc,
zbiegł ze schodów.
Maggie objęła się ramionami, łzy popłynęły jej
po policzkach.
ROZDZIAA �SMY
Przez następnych kilka dni Maggie ciężko praco�
wała. Wywoskowała podłogę w kuchni, położyła
trzy kolejne pasy tapety w sypialni, kupiła dywan do
pokoju muzycznego i oczyściła ze starej farby fra�
mugi w holu.
Wieczorami komponowała, przerywała dopiero
wtedy, gdy przestawała widzieć klawisze i nie sły�
szała już własnej muzyki. Telefon był niemal cały
czas wyłączony. W sumie samotnicze życie miało
dobre strony. Wykorzystywała czas bardzo produk�
tywnie, nikt jej nie przeszkadzał. Niemal uwierzyła,
że nie pragnie niczego więcej.
Za nic nie przyznałaby się, że narzuciła sobie taki
morderczy rytm pracy, żeby nie myśleć o nocy
z Cliffem. To był błąd, a błędów lepiej nie roz�
pamiętywać.
Nikogo przez te dni nie widywała, z nikim nie
rozmawiała i mówiła sobie, że ten stan może trwać
w nieskończoność.
385
Jednak nawet najbardziej doskonała samotność
kiedyś zaczyna uwierać. Właśnie malowała framugę
okienną w pokoju muzycznym, kiedy słyszała od�
głos nadjeżdżającego samochodu. Zastanawiała się,
czy nie zignorować niechcianego gościa. Jako po�
czątkująca pustelniczka miała do tego pełne prawo.
Na widok starego lincolna odstawiła jednak puszkę
z farbą i wyszła na spotkanie Louelli Morgan.
Jeśli ostatnim razem Louella przypominała zja�
wę, to teraz wyglądała jak pozbawiona wieku istota
z zaświatów. Zanim weszła na ganek, zerknęła
w stronę jaru. Stała przez chwilę bez ruchu, wstrzy�
mując oddech, po czym ruszyła w stronę odgradza�
jącej feralne miejsce siatki. Widząc to, Maggie
szybko podeszła.
- Dzień dobry, pani Morgan.
Louella spojrzała na nią i odruchowo poprawiła
nienagannie uczesane włosy.
- Musiałam przyjechać.
- Oczywiście. - Maggie się uśmiechnęła, nie do
końca pewna, czy to stosowne w tych okolicznoś�
ciach. - Proszę wejść. Właśnie miałam zrobić ka�
wę.
Louella weszła na ganek, pokonując schodki,
którymi pan Bog powinien koniecznie się zająć.
- Sporo się tu zmieniło - zauważyła.
Nie wiedząc, jak się zachować, Maggie uznała, że
najlepsza będzie beztroska paplanina.
- Tak, na zewnątrz i w środku. Ci od zieleni
pracują znacznie szybciej niż ja. - Maggie musiała
386
uspokoić psa, który pojawił się w drzwiach i zaczął
warczeć.
- Te tapety tu były, kiedy się wprowadzaliśmy.
- Louella omiotła spojrzeniem hol. - Zawsze chcia�
łam je zmienić.
- Tak? - Maggie poprowadziła gościa do salonu.
- Może mi pani coś podpowie? Nie podjęłam jesz�
cze decyzji.
- Jakiś ciepły i delikatny kolor, który sprawi, że
ludzie od wejścia będą czuli się tu dobrze.
- Tak. To jest to. -Maggie chciała objąć starszą
panią i powiedzieć, że rozumie, ale pomyślała, iż
lepiej nie narzucać się z serdecznością.
- Ten dom powinien pachnieć olejkiem cytryno�
wym i kwiatami.
- Będzie tak pachniał. - Na razie w powietrzu
czuło się zapach farby i kurzu.
- Wydawało mi się, że jest stworzony dla dzieci.
- Wodziła wokół niewidzącym wzrokiem, jakby
oglądała wnętrze salonu sprzed dwudziestu laty.
-Dzieci nadają domom osobowość, odciskają na
nich swój ślad.
- Pani ma wnuki, prawda? - Maggie podprowa�
dziła Louellę do kanapy.
- Tak, dzieci Joyce. Najmłodsze poszło już do
przedszkola. Czas tak szybko płynie. Obejrzała pani
zdjęcia? - zapytała nieoczekiwanie.
- Zdjęcia? - Maggie zmarszczyła brwi. - A tak,
zdjęcia. Zerknęłam tylko na nie. Byłam cały czas
bardzo zajęta. - Podeszła do kominka i zdjęła
387
z gzymsu kopertę. - Hodowała pani piękne róże. Nie
wiem, czy mam równie dobrą rękę do kwiatów.
- Róże wymagają miłości i dyscypliny. Zupełnie
jak dzieci.
Maggie uznała, że nie będzie po raz drugi propo�
nować kawy, i usiadła obok Louelli.
- Może razem obejrzymy te zdjęcia. Będę mogła
wysłuchać pani uwag.
- Stare fotografie. - Louella wzięła kopertę od
Maggie. - Tyle na nich można zobaczyć, jeśli umie
się patrzyć. To było robione wczesną wiosną - wyja�
śniła, nachylając głowę nad pierwszą odbitką.
- Kwitną hiacynty i żonkile.
Maggie bardziej zamteresowali widoczny na
zdjęciu mężczyzna i mała dziewczynka niż wiosen�
ne kwiaty. On był wysoki, z szeroką klatką piersio�
wą, o wyrazistej twarzy, ubrany w dodający mu
powagi garnitur. Córka miała na sobie sukienkę
z falbanami, przepasaną wstążką zawiązaną na wiel�
ką kokardę, i lakierki na nogach, do tego kapelusik
przybrany kwiatami.
Zdjęcie musiało być robione w czasie Wielkano�
cy, pomyślała Maggie. Mała uśmiechała się posłusz�
nie do obiektywu. Musiała mieć wtedy jakieś cztery
lata i zapewne czuła się nieswojo w eleganckim
stroju. William Morgan nie sprawiał wrażenia czło�
wieka okrutnego, jakim przedstawił go Cliff, ale też
z jego twarzy niewiele dało się wyczytać. W każdym
razie wydawał się niedostępny, o ile Maggie mogła
cokolwiek wyrokować.
388
- Chciałabym posadzić jakieś cebulki - powie�
działa lekkim tonem.
Louella bez słowa podała jej następne zdjęcie,
tym razem swoje, z młodości. Uczesanie i suknia
wskazywały, że musiało być robione co najmniej
przed dwudziestu laty, a sądząc po nieporadnym
sposobie kadrowania, jego autorką mogła być Joyce.
- Tu widać róże. - Louella wskazała palcem
rozkrzewione kwiaty. - Zmarnowały się. Nie miał
kto o nie dbać.
- Ma pani teraz ogród?
- Joyce ma. - Louella odłożyła zdjęcie i sięgnęła
po następne. - Czasami coś tam zrobię, ale to nie
własny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl