[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dlatego musimy spieszyć, ile tylko sił nam starczy. Zaprzestaliśmy rozmowy i przyspieszyliśmy
kroku, by się jak najbardziej oddalić od obozowiska Indian. Po dwóch godzinach zaczął padać
deszcz, który wkrótce przybrał rozmiary ulewy, tak że długi czas szliśmy mając wody pod
kostki. Nad ranem deszcz zmniejszył się nieco, lecz po godzinie przerwy znowu lunęło jak z
cebra. Dostaliśmy się już do owego lasu, gdzie czaił się, oczekując nas, sendador z Indianami, a
po chwili przybyliśmy na miejsce wypadku. Wszelkie wysiłki w celu odszukania jakichkolwiek
śladów po moich towarzyszach spełzły na niczym, bo deszcz zatarł je zupełnie. Strawili-śmy na
daremnych poszukiwaniach dzień cały. W końcu, zmęczeni i wyczerpani do ostateczności,
zmuszeni byliśmy choć nieco odpocząć. Położyliśmy się więc pod krzakiem na mokrej trawie i
zasnęliśmy. Wskutek nerwowego podniecenia sen nasz nie trwał długo i już około północy
zbudziliśmy się niemal jednocześnie. Po krótkiej naradzie, wobec niemożności natraiienia na
ślady naszych towarzyszy po-stanowiliśmy wrócić na miejsce, gdzie pozostawiliśmy sendadora,
licząc na to, że po mojej ucieczce podążył do naszych towarzyszy. Około południa dotarliśmy
do owego miejsca, ale dla pewności, na wypadek, gdybyśmy tam jeszcze zastali sendadora i
jego Indian, zachowaliśmy przy zbliżaniu się wszelkie środki ostrożności. Nasze 75 obawy
jednak okazały się płonne: w obozowisku sendadora nie znalezliśmy żywej duszy. Nic nie
znalezliśmy, deszcz zatarł wszelkie ślady. Wyczerpani i głodni jak wilki usiedliśmy, by
przynajmniej nieco odpocząć.
Zapadał zmierzch.
Przez jakiś czas nie mówiliśmy nic do siebie i tylko Pena z wyrazem beznadziejnego żalu od czasu
do czasu spoglądał na mnie. W końcu rzekł:
- Wszystko przepadło! Nie ma ratunku! Co robić?... Co robić?
- Wyspać się - odrzekłem - nabrać przez noc nowych sił, a rano rozpocząć dalsze poszukiwania.
- Po co? Jestem pewny, że towarzysze nasi już nie żyją.
- Tak pan sądzi? Ja jednak nie uwierzę w to, aż zobaczę ich zwłoki.
Przecież sendador nie miał powodu, by zabić na przykład brata Hilaria, kapitana lub sternika. Co
najwyżej mógł się zemścić na Gomarze. Gdyby zaś targnął się na życie yerbaterów... ale to
przypusz-czenie również nie ma sensu, bo cóż mu oni zawinili? Musiałby być chyba najbardziej
krwiożerczym łotrem na ziemi.
- Taki też jest w istocie i dlatego wolałbym nie ścigać go już dalej, lecz szukać drogi do domu.
- Więc tak mało obchodzą pana przyjaciele i towarzysze? Nie chce ich pan pomścić?
- Ba! Gdyby to było możliwe! Ale straciliśmy przecież ślady...
- Znajdziemy je jeszcze po drodze do Pampa de Salinas.
- Tak pan sądzi? A po co by tam szedł? Przecież pan mu umknął, wobec tego któż mu odcyfruje
kipu?
- Ale ja znam miejsce, gdzie te przedmioty są ukryte, on zaś wie o tym i pomyśli sobie, że
ostatecznie tam podążę, by zabrać ukryte skarby. Byłby więc skończonym głupcem, gdyby nie
starał się mnie wyprzedzić w drodze do Słonego Jeziora.
- Może pan ma słuszność, ale wolałbym ruszyć z powrotem.
- No, no! Tak niedawno jeszcze pałał pan śmiertelną nienawiścią do sendadora! Skądże ta nagła
zmiana? Nie! Nie wolno opuszczać rąk bezradnie! Pójdziemy ku Andom i bylebyśmy tylko
spotkali ludzi, a nie wątpię, że uda nam się odszukać zaginionych. Nie traćmy nadziei!
ROZDZIAA II
STARY DESIERTO
Rankiem trzeciego dnia po rozbiciu naszej gromadki podążaliśmy z Peną, słowa do siebie nie
mówiąc, w kierunku Andów. Nigdy jeszcze w życiu nie czułem się tak przygnębiony, jak właśnie
w tej chwili. Przyzwyczajony do odbywania podróży na koniu, musiałem teraz brnąć ostatkiem sił
przez wysoką trawę i zarośla. Towarzysze przepadli nie wiadomo gdzie. Pozbawiony byłem przy
tym wszystkich swych rzeczy z wyjątkiem broni, do której ledwie trochę miałem amunicji, bo
główny zapas mieścił się w torbie u siodła i wraz z koniem znalazł się w rękach sendadora. Pena
również nie rozporządzał wielkimi zapasami.
Wędrowaliśmy przez najdziksze okolice Gran Chaco. Część tej krainy, już w granicach
Argentyny, należy do strefy podzwrotnikowej i pokryta jest niezwykle bujną roślinnością. Obficie
nawodniona, szczególnie trudna jest do przebycia w porze deszczowej, -gdy wskutek wylewów
rzek znaczne obszary stoją pod wodą. Wokół tych zalanych podczas powodzi obszarów skupiają
się nieprzebyte lasy, nazywane z hiszpańska monte impenetrabile. Lasy te nie składają się z samych
drzew, lecz zarosłe są zbitą gęstwą ciernistych mimoz, leguminoz i lian. Indianie w tych
dziewiczych puszczach umieją wynajdować sobie łatwiejsze, ukryte przed okiem przejścia, jakby
niewidzialne korytarze; Europejczyk jednak staje tu bezradny. Po-środku zaś tych puszcz
dziewiczych rozrzucone są wielkie obszary stepowe o bujnej roślinności, bądz też wydmy
piaszczyste, pozbawione wody i zieleni, z wyjątkiem kaktusów, tu i ówdzie urozmaicających
pustynię. Piaszczyste te obszary nazywają tu travesias. Stale wiejące w tej krainie wiatry
południowe przesuwają piaski z miejsca na miejsce 77 i usypują pagórki, zwane medanos. Wydmy
te są dla podróżnych równie niebezpieczne, jak podobne do nich wydmy w niektórych okolicach
Sahary. Znany podróżnik Adolf Wrede w czasie  swojej podróży naukowej w i 843 r. zauważył nad
Bahr el Safy, w pustyni el Ahgaf, że piasek, naniesiony przez wiatry między skały, był tak miałki i
lekki, że można było w nim z łatwością utonąć, jak w wodzie. Arabowie opowiadają podróżnym,
że okolica Bahr el Safy bierze swoją nazwę od króla, który przybył z wojskiem do Hadhramaut z
Beled es Saba Wadian i we wspomnianym miejscu utonął ze swą armią. Miejsca takie nazywają w
Ameryce Południowej uadales.
Przed południem wspomnianego dnia weszliśmy na rozległy step, którego trawa sięgała nam wyżej
pasa, co ogromnie utrudniało pochód. Pena, zarzuciwszy karabin na plecy, szedł przodem i torował
drogę. Po godzinie jednak męczącej wędrówki przez to morze trawy stanął, odetchnął głęboko i
odezwał się:
- No, a teraz niech pan idzie na przedzie, bo ja już nie mogę!
A założę się, że gdy się szczęśliwie wydostaniemy z tej strasznej sawanny, będziemy mieli jeszcze
gorszą drogę do przebycia. Będzie to albo pustynia, albo nieprzebyte gęstwiny mimozowe.
- Nie będzie tak zle - odrzekłem. - Proszę spojrzeć przed siebie.
Na horyzoncie widać wyraznie szarą smugę. Jestem pewny, że to nie niskie mimozy, lecz las
wysokopienny.
Pena popatrzył we wskazanym kierunku i odetchnął.
- Tak, ma pan słuszność - rzekł. - Może też nareszcie trafi się jakaś zwierzyna. Głodny jestem, jak
pies bezdomny.
- I ze mną nie jest lepiej. Gotów byłbym zjeść choćby papugę.
- Połamałby pan sobie zęby na niej. Próbowałem już raz tego mięsa i zapamiętam na całe życie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl