[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pod każdym względem nędzna. Trzeba jednak pamiętać, że na ziemi nie walczyli od dawna.
Ich podboje odległych planet odbywały się łatwo, potyczki zaś z innymi znającymi sekret
latania narodami miały miejsce w powietrzu.
Huruga, zatrwożony naszymi dołami, lecz podniesiony na duchu naszym wstrzymaniem
się od użycia pocisków o małym zasięgu, wycofał wielkie pojazdy, a w ich miejsce skierował
piechotę i lekkie wozy. Liczył, że znajdą wszystkie doły i oznaczą je.
Nadbiegli podzieleni na niewielkie oddziały niebiescy żołnierze. Dzięki wysokiej i
również niebieskiej trawie byli ledwie widoczni. Ja sam, będąc przecież na tyłach, widziałem
tylko od czasu do czasu błysk hełmu i tyki wbijane w celu zaznaczenia bezpiecznego
korytarza dla ciężkich wozów. Ale widziałem ich tysiące. Serce mi dudniło, a na suchość w
ustach nie pomagało nawet piwo.
%7łołnierzy poprzedzały rozpędzone wozy. Niektóre wpadały w doły, a przy tej szybkości
kończyło się to rozbiciem. Większość gnała przed siebie, prosto na pale, które wbiliśmy w
trawie, wzdłuż przedpiersia, na wypadek szarży konnicy. Rozpędzone, były niemal równie
bezbronne jak konie. Widziałem, jak jeden z nich uniósł się w powietrze, obrócił, trzasnął o
ziemię, podskoczył dwakroć i wreszcie się rozpadł. Widziałem, jak inny wbił się na pal, rozlał
płynne paliwo i stanął w płomieniach. Widziałem wreszcie trzeciego - ten skręcił, wpadł w
poślizg i rozbił się o czwarty.
Kilka innych, umknąwszy pali przejechało przez rozpostarte zasieki. Ostrza wbiły się w
miękkie pierścienie otaczające ich koła i nie można było ich wyciągnąć. Tak uszkodzony wóz
mógł tylko z trudem uciekać z pola bitwy.
Rozkazy w zgrzytliwej wersgorszczyznie musiały zostać przesłane przez przekaznik
głosu. Większość z nie uszkodzonych maszyn zaprzestała krążenia. Zbiły się w
uporządkowaną formację i powoli przybliżały.
Trzask! - strzeliły nasze katapulty i trach! - zadudniły balisty. Na nadciągające wozy
poleciał bezlitosny grad strzał, kamieni i naczyń z wrzącym olejem. Zniszczenia nie były
wielkie, lecz zahamowały nieco napastników.
Wtedy ruszyła kawaleria.
Paru jezdzców poległo od kul. Ale nie musieli galopować daleko, by dosięgnąć wroga.
Ponadto pożar trawy, wzniecony przez nasz olej, utrudnił Wersgorom widzenie. Usłyszałem
- Scanned by Elfslayer -
- 49 -
Poul Anderson  Podniebna krucjata
szczęk i dudnienie - to kopie uderzały o zielone boki maszyn. Dalej zabrakło mi sposobności
do oglądania walki. Wiem tylko, że kopijnikom nie udało się zniszczyć żadnego wozu.
Zaskoczyli wszakże kierujących i to do tego stopnia, że ci potracili głowy ze szczętem. Konie
miażdżyły kopytami cienką stal, a kilka ciosów toporem, mieczem lub maczugą oczyszczało
pojazd z załogi. Niektórzy z ludzi sir Rogera z dobrym skutkiem używali ręcznych strzelb lub
małych okrągłych pocisków. Wyciągało się z nich zawleczkę i wyrzucało z ręki. Wtedy
wybuchały i rozrzucały odłamki. Oczywiście Wersgorowie mieli podobną broń, ale byli mniej
zdecydowani używać jej.
Ostatnie wozy trwożliwie uciekały przed zawziętymi angielskimi jezdzcami.
- Wracajcie! - wrzeszczał za nimi sir Roger wyrywając giermkowi nową kopię. -
Wracajcie, wy tchórzliwe łotry! Stawajcie i walczcie, psie psy, niegodne miana mężczyzny!
Musiał przedstawiać sobą wspaniały widok: w lśniącej i dzwięczącej zbroi, z. herbową
tarczą, dosiadający rumaka o maści smoły piekielnej. Ale Wersgorowie nie byli ludem
rycerskim. Byli przemyślniejsi i roztropniejsi od nas. i to właśnie drogo ich kosztowało.
Nasi jezdni musieli szybko wycofać się przed niebieską piechotą. Ci zbliżali się zbici w
większe grupy i bez przerwy strzelali. Wyraznie zamierzali zaatakować nasze umocnienia.
Zbroja nijak nie chroniła przed kulami, była za to dobrym celem. Sir Roger odtrąbił sygnał do
odwrotu.
Wersgorowie z przerazliwym wrzaskiem rzucili się naprzód. W zamieszaniu w naszym
obozie dosłyszałem komendy dowódców łuczników. Pod niebo pomknęła chmara szarych
strzał.
Gdy te wystrzelone na początku jeszcze szybowały, następna salwa już była w drodze.
Strzała z długiego angielskiego łuku jest tak silna, że przebija zbroję rycerską na wylot.
Przyłączyły się kusze, o wolniej lecących, lecz jeszcze mocniejszych strzałach i jęły kosić
najbliżej atakujących. Sądzę, że w tych kilku chwilach ataku musieli stracić połowę ludzi.
Wszelako, rozwścieczeni nie mniej od nas, rzucili się na wał. A tam już czekali
piechurzy. Kobiety także cały czas strzelały, zmiatając pokazną część wrogów; ci zaś, skoro
znalezli się w zwarciu, nie mogli strzelać, a na ich spotkanie czekały topory, włócznie, noże,
buławy, sztylety i miecze.
"Mimo znacznych strat nadal byli dwu a może nawet trzykrotnie liczniejsi od nas. To
jednak prawie nie miało znaczenia. Nie posiadali zbroi. Ich jedyną bronią w walce wręcz były
noże nasadzone na lufy karabinów tworzące mało wygodne włócznie... Ostatecznie sam
karabin mógł służyć jako maczuga. Niewielu tylko miało krótką broń palną. Te pistolety
spowodowały niewielkie straty, regułą bowiem było, że gdy John Błękitna Twarz strzelał do
Harry'ego Anglika, nie trafiał z powodu zamieszania, i nim ponownie zdążył strzelić, już mu
Harry rozpruwał brzuch halabardą.
Powróciła konnica, tnąc i tratując, co popadło. I to był koniec. Wróg rzucił się do
ucieczki, w panice tratując własnych towarzyszy. Jezdzcy gnali ich, pokrzykując wesoło jak
na polowaniu. Kiedy byli dość daleko, łucznicy znowu zaczęli strzelać.
Tyle, że uciekła ta część, która uciec nie powinna, sir Roger dostrzegł bowiem
powracające ciężkie wozy i zarządził odwrót. Bogu dzięki, byłem tak pochłonięty opieką nad
rannymi, że nic o tej chwili nie wiedziałem, kiedy to nasi oficerowie zwątpili. Atak
wersgorski nie był bowiem daremny. Udało im się oznaczyć nasze doły i teraz żelazne
- Scanned by Elfslayer -
- 50 -
Poul Anderson  Podniebna krucjata
olbrzymy toczyły się przez pole czerwonego błota, a my nic wiedzieliśmy, jak je
powstrzymać.
Thomas Bullard siedział na koniu obok proporca barona. Zwiesił ramiona.
- Cóż - westchnął - daliśmy z siebie, ile mogliśmy. A teraz kto pojedzie za mną pokazać,
jak umiera Anglik?
Na zmęczonej twarzy sir Rogera wystąpiły jeszcze głębsze bruzdy.
- Przed nami cięższe zadanie, przyjaciele. Gdy była szansa, mieliśmy prawo ryzykować
życie. Teraz widok klęski odbiera nam to prawo. Musimy żyć. Jeśli tak trzeba, to jako
niewolnicy, aby nasze niewiasty i dzieci nie były same w tym piekielnym świecie.-
- Rany boskie! Czy wyście wszyscy poszaleli?! - zawołał sir Brian Fitz-William. Nozdrza
barona rozszerzyły się.
- Słyszeliście mnie? Zostajemy tutaj.
I wtenczas ... Zdawało nam się, że sam Bóg nadszedł, by wspomóc swoje biedne sługi:
kilka mil w głąb lasu zajaśniało białobłękitne światło, jaśniejsze niż błyskawica. Jego siła była
tak nadzwyczajna, że patrzący akurat w tym kierunku zaniewidzieli na wiele godzin. Nic też
dziwnego, że i wielu Wersgorów zostało przez to obezwładnionych, gdyż światło owo
pojawiło się przed ich twarzami. Chwilę pózniej zerwał się podmuch zwalający jezdzców z
siodeł, a pieszych z nóg. Owiał nas piekielnie gorący wiatr; zrywał namioty jak łachmany, a
gdy przeminął, ujrzeliśmy chmurę kurzu i dymu przybierającą postać szatańskiego grzyba
rosnącego pod niebiosa. Minął czas jakiś, nim ten kształt się rozproszył. Tylko bardzo
wysoko chmury zalegały jeszcze wiele godzin. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl