[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Panie - zaczął Lenin - proces dyslokacji zaawansowany. Instalujemy się w świecie ludzi.
Zdobyliśmy środki do \ycia i kwaterę. Jesteśmy w trakcie uzyskiwania fałszywych
dokumentów i broni. Zwerbowaliśmy te\ pierwszego agenta.
- Oto nadszedł czas działania. - Głos egipskiego boga wibrował jak płyta puszczona na zbyt
wysokich obrotach. - Klątwa broniąca grobu Amenhotepa zadziałała. W sprawę jest
zamieszany ktoś dysponujący potę\ną mocą. Archeolodzy w Egipcie są coraz bli\si odkrycia.
Musicie wyeliminować zagro\enie.
- Archeologów niebawem powstrzymamy - uspokoił go Lenin. - Wiemy ju\, skąd mają
pieniądze na badania, i odetniemy ich od tego zródła.
- To mo\e poczekać. - Głos pana Zachodniej Pustyni dudnił ponuro. - Du\o grozniejszy jest
ten wiedzący". Jeśli połączy siły z archeologami, dojdzie do straszliwej katastrofy. Musicie
go zlikwidować za wszelką cenę.
- Tak jest! - Krwawy Feliks zasalutował, a potem zatarł radośnie ręce.
Uwielbiał zabijać, a od bardzo dawna nie miał okazji.
- Jak go znajdziemy? - zapytał Lenin.
- Nazywa się Jakub Wędrowycz, mieszka w Wojsławicach.
Obraz Seta rozmył się.
- Koniec transmisji - westchnął wódz. - I co, teraz wierzysz? - Spojrzał na punka z kpiącym
uśmiechem.
- Wy chyba rzeczywiście jesteście prawdziwi - wykrztusił młody. - A ten koleś...
- To nasz bóg, towarzysz Set - wyjaśnił Dzier\yński z szacunkiem.
- Hy...
- Bóg anarchii, chaosu, wojny i szaleństwa - dodał Włodzimierz Iljicz.
- A mo\na się do was przyłączyć? - zainteresował się Arek. - Znaczy religijnie?
- W jakim sensie? - Wódz popatrzył na niego zdezorientowany. - Religia to opium...
Choć przez ostatnie osiemdziesiąt lat niezle nauczył się mówić po polsku, nie bardzo jeszcze
łapał wszystkie niuanse.
- Tak sobie myślałem, \e my, anarchiści, powinniśmy mieć jakąś wiarę, która o\ywi nasz
ruch i sprawi, \e nasi członkowie będą chcieli za anarchię oddawać \ycie niczym talibowie. A
tu słyszę, \e jest bóg chaosu, destrukcji i anarchii. Pewnie idea rewolucji miejskiej by mu się
spodobała.
- Na pewno. - Dzier\yński kiwnął głową. - Jesteś przyjęty do naszej religii. Musisz się tylko
obrzezać.
- Aha. Hm... - Arek naraz poczuł, \e decyzja o nawróceniu się była trochę przedwczesna i
nieprzemyślana. - To ja muszę się jeszcze zastanowić.
- To nie będzie bolało - zapewnił Lenin i rąbnął anarchistę w głowę butelką po jabolu.
Chłopak doszedł do siebie mniej więcej dziesięć minut pózniej. Ju\ było po wszystkim.
- Obrzezać, a nie wykastrować! - Dzier\yński opieprzał wodza.
- Nie moja wina, sam wiesz, \e słabo jeszcze mówię po polsku - tłumaczył się Lenin.
Arkowi zrobiło się słabo, spojrzał na swoje genitalia i odetchnął z ogromną ulgą. Jego dwaj
kompani na szczęście tylko \artowali. I nawet zalepili nacięcie plastrem opatrunkowym. Punk
pomacał się po potylicy, syknął z bólu.
- Przepraszam - mruknął Włodzimierz Iljicz. - I tak byś się w końcu zgodził, a w ten sposób
zaoszczędziliśmy masę czasu.
- To co, jestem teraz śydem? - Młody popatrzył na przyfastrygowanego ptaka i ostro\nie
naciągnął gatki.
- Nie śydem, tylko Egipcjaninem, tak jak my - wyjaśnił mu Dzier\yński. - Potrzebujemy
atlasu samochodowego i auta. Jedziemy do Wojsławic odnalezć tego Wędrowycza i upitolić
mu głowę.
- Auta? U, cię\ko będzie. - Arek poskrobał się po ciemieniu. - Trza by skroić. Chyba \e
gablotę od kumpla po\yczę.
- No to do roboty. - Wódz nie zrozumiał, ale uznał, \e wspólnika trzeba zmotywować do
pracy.
- Dotarcie do Egiptu proste nie będzie - powiedział Jakub. - Nie mamy dokumentów, \eby
jechać legalnie, ani pieniędzy w wystarczającej ilości.
- Myślałem, \e zakopałeś w słoikach odpowiednio du\ą kwotę? - zdziwił się Piotruś.
- Jak by to powiedzieć...
- Wszystko przechlałeś? - zrozumiał Semen. - Wiedziałem, \e w końcu tak się to skończy.
- To te\, ale wiesz, dom trza było wnukowi kupić, to poszło prawie wszystko.
- A ja myślałem, \e tata sam zarobił na naszą willę. - Chłopiec wytrzeszczył oczy.
- Z pensji in\yniera? Nie rozśmieszaj mnie. - Pradziadek wyszczerzył zęby. - Ju\ do waszego
mieszkania w bloku się doło\yłem... Zresztą to nieistotne. Mało zostało i tyle. Trzeba
pomyśleć, jak tam dojechać za darmo.
- Mo\e konno? - podsunął Semen. - To najbardziej naturalny środek lokomocji. Za
dwadzieścia dni będziemy.
- Nie da rady, po drodze jest Unia, tam jest tak narąbane w przepisach, \e ludzie jadą
swobodnie, a konie muszą mieć paszporty - westchnął Jakub. - A twoja klacz nie jest nawet
zarejestrowana... I kolczyka w uchu nie ma.
- Kolczyka nie ma, bo uwa\am, \e konie nie powinny nosić bi\uterii, nawet plastikowej. To
poni\a godność człowieka, jak się zwierzęta do niego upodobniają...
- Na rowerach - podsunął Piotruś. - Jeśli damy radę robić z siedemdziesiąt kilometrów
dziennie, to w Turcji będziemy w miesiąc i połowa drogi za nami...
- Rowerem? - skrzywił się Jakub. - A jak nas policja zwinie i ka\e dmuchnąć w balonik?
- To co, prawa jazdy i tak nam nie odbiorą. - Kozak zarechotał wesoło.
- Ale karty wozaka te\ szkoda.
- To\ ona od trzydziestu lat niewa\na!
- Mo\e, ale i tak szkoda.
- Przecie\ to bardzo proste - powiedział Piotruś. - Wystarczy, \e po drodze nie będziecie
chlali, i policja nie ma prawa się przyczepić.
Egzorcysta zbył tę niedorzeczną propozycję wyniosłym milczeniem.
- Pociągiem by mo\na - zasugerował Semen. - Pod wagonami się schowamy albo w kiblu...
Zresztą mo\na i na dachu. Tylko nie wiem, czy są tory a\ do Egiptu. Gdzieś tam po drodze
jest Izrael, Palestyńczycy mogli wysadzić.
- No, jest to pewien pomysł - mruknął jego kumpel. - Albo tak na przykład drogą
powietrzną... - Spojrzał na kozaka świdrującym wzrokiem.
- Tak? - Semen zrobił sztucznie obojętną minę.
- Przejdziemy się. Dawno ju\ chciałem to obejrzeć. W sianie schowałeś czy w słomie?
- O nie - \achnął się Korczaszko. - Tylko nie to.
- Nie mędz, tylko dawaj - warknął egzorcysta. - Jesteś moim kumplem, a kumplowi, jak go
potrzeba przyciśnie, nale\y oddać to, co się ma najcenniejszego.
- Nie mam \adnego samolotu.
- Nie masz? - W dłoni starego błysnęła zapalniczka. - Na pewno? Jak sądzisz, ile czasu będzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]