[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uruchamia się czterosuwowy silnik systemu Otto.
- Niewykluczone - odparł St. Ives bez entuzjazmu. - Mogłoby zdziałać
nawet o wiele więcej. Przypominam panu, że to nie jest temat do żartów.
Akademia już raz zdecydowała się użyć tej przeklętej maszyny i nie ukrywam,
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 108
że to mój człowiek ją popsuł. Wie pan, o czym mówię?
Parsons wiedział; pamiętał dobrze incydent z maszyną, który pogłębił
konflikt pomiędzy nim a St. Ivesem.
- Zablokował aparat wpuszczając do środka myszy polne, o ile
pamiętam. Bardzo zmyślny sposób, choć nie da się ukryć, że, hmm... dość
prymitywny - sekretarz pozwolił sobie na pewną dozę zgryzliwości.
- No cóż - odparł St. Ives - część tych myszy przeżyła, by dać
świadectwo gorzkiej prawdzie, jakby to ujął mój przyjaciel Jack. Przez dwa
lata badałem ich populację zamieszkującą okoliczne pola, do czasu, gdy nie
miałem już wątpliwości, że ostatnie z tych biednych stworzeń zdechło.
Stwierdziłem zatrważające przypadki mutacji i raka. Jestem przekonany, że
pańska  niepohamowana aktywność komórek to po prostu niekontrolowany
ich przyrost. Porównanie do silnika może jest i trafne, ale nie ma to żadnego
znaczenia. Nie może pan beztrosko uruchamiać tej maszyny dla byle powodu,
a zwłaszcza tak błahego, jak ten. Powierzmy los Narbonda Opatrzności.
- Błahego! - zawołał Parsons. - Guzik mnie obchodzi los Narbonda, ale
niech pan sobie wyobrazi, jak wielkie to może mieć znaczenie. Ten biedny
Higgins, który całe życie poświęcił kriogenice; Narbondo i jego wieloletnie
badania na polu chemii. Był potworem, to fakt, ale co z tego? Musi pan być
bardzo krótkowzrocznym naukowcem, jeśli nie dostrzega pan możliwości
wynikających z ich wspólnej pracy i jej wpływu na dalszy rozwój ludzkości.
To właśnie maszyna lorda Kelvina otworzy nowy rozdział w dziejach. Krótko
mówiąc, mój statek jest już w drodze i zamierzam ją wciągnąć na pokład. -
Parsons uderzył pięścią w oparcie krzesła, by podkreślić swoje zdecydowanie.
W chwilę pózniej powieki mu opadły, a głowa zaczęła się chwiać ociężale. W
ostatnim przebłysku świadomości zdążył jeszcze wymamrotać, że nagle poczuł
się bardzo senny. Niebawem chrapał już z głową zwieszoną na piersi, nie
mając najwidoczniej nic więcej do powiedzenia.
Na ten widok znów zatęskniłem za swoim łóżkiem; zacząłem ziewać i
oznajmiłem, że chyba też pójdę się położyć, ale właśnie wtedy St. Ives zerwał
się z krzesła i położył przygotowany wcześniej list na kolanach sekretarza.
- Czas na nas! - zawołał. Obudził Hasbro, który natychmiast zerwał się
na nogi i już był przy drzwiach. - Hej, Jacky, idziesz z nami czy nie? - zapytał
profesor.
- Teraz? No tak, pewnie, że idę, ale dokąd?
- Płyniemy do Cieśniny Kaletańskiej. Będziesz mógł się zdrzemnąć na
pokładzie.
Popędził jeszcze do pokoju Parsonsa i po chwili wrócił z naręczem
ubrań sekretarza. Mogliśmy ruszać w drogę.
Wyszliśmy tylnymi drzwiami i podążyliśmy wzdłuż falochronu, by w
końcu wsiąść do przycumowanej łódki. Hasbro zamocował wiosła i odbiliśmy
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 109
od brzegu. Płynęliśmy pośród gęstej mgły, aż w końcu dostrzegliśmy przed
sobą cień małego parowego trawlera. Przybiliśmy do jego burty, wspięliśmy
się na pokład i wciągnęliśmy za sobą łódz. Kotwica poszła w górę;
przywitałem się z dzielną ciotką Hasbro, Edie oraz siwiutkim wujem
Botleyem, który pilotował trawler. Na małej barce z tyłu wiezliśmy dzwon,
skradziony wcześniej tej nocy.
To oczywiście St. Ives uśpił Parsonsa dosypując mu czegoś do wody.
Uradowany swym sukcesem sekretarz wypił jej wystarczająco dużo, by nie
obudzić się przez następne pół dnia. Znajdziemy się w cieśninie przed nim, z
dzwonem nurkowym na holu, a wtedy...
Parsons mówi do widzenia  kazało się, że zatopionej maszyny strzeże
pół tuzina statków, stojących na kotwicy w bezpiecznej odległości. Do aparatu
przymocowano boję, by nie stracić go z oczu, a jednocześnie móc uniknąć
podpłynięcia zbyt blisko. Bez specjalnych ceregieli skierowaliśmy się wprost
na pilnujący maszyny kordon. Wtedy to właśnie musiałem odegrać swoją rolę.
I myślę, że spisałem się całkiem niezle.
Wyszedłem na pokład ustrojony w potężną białą brodę i perukę. Miałem
na sobie także ubranie Parsonsa, które St. Ives skradł z jego pokoju w
 Koronie . Profesor pozostał w ukryciu, bo ktoś z ludzi na łodziach mógłby go
rozpoznać. Sekundował mi jednak z wnętrza kabiny. Wspólnymi siłami
zdołaliśmy okpić strażników długą i jak sądzę, przekonującą przemową.
Oznajmiliśmy im, że znalezliśmy sposób, jak  rozbroić maszynę i że
specjalnie do tego celu przyholowaliśmy dzwon do nurkowania. W każdym
razie wzięli mnie chyba za sekretarza, bo przepuścili nas bez problemu.
Popłynęliśmy w kierunku boi, zachowując jednak rozsądną odległość, by w
końcu przesiąść się do naszej wiosłowej łódki. Ciągnęliśmy za sobą barkę, na
której pokładzie przysiadł na szeroko rozstawionych nóżkach dzwon, a nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl