[ Pobierz całość w formacie PDF ]

między nami do takiego starcia. Bądz gotowa do drogi
najszybciej, jak to możliwe. Musimy nadgonić stracony
czas. Pojedziemy prosto do Berkeley.
- Nie wracamy do Alban?
- Nie, lady - Jego głos złagodniał i nie używał już jej
tytuÅ‚u niczym broni. - Obawiam siÄ™, że to nie bÄ™dzie moż­
liwe.
- Ale wzięłam ze sobą tak mało rzeczy!
- Na parę dni wystarczą, zaręczam. A sir William
przywiezie wszystko, co do ciebie należy, gdy tylko do
nas dołączy. Inne twoje potrzeby zostaną zaspokojone,
kiedy dojedziemy do Bristolu.
GorÄ…czkowo usiÅ‚owaÅ‚a wymyÅ›lić sposób na odwlecze­
nie wyjazdu.
- Prawie nie spałam...
- Ja też nie, ale wątpię, czy ze zmęczenia spadniemy
z siodeł.
- Ida...
- I Wat. Oboje cierpiÄ… niepotrzebnie z powodu twojej
eskapady. Teraz niech Eadulf ci towarzyszy, skoro już tu
jest. Moi giermkowie są tak zajęci, że nie mogą zająć się
dodatkowymi końmi.
A więc będzie miała przy sobie dwie znajome twarze.
Przez chwilę czuła taką wdzięczność, że jej niechęć prawie
zniknęła. Postanowiła umocnić się w swym postanowieniu.
- Ognik i inne konie prawie nie zażyły odpoczynku.
Jechaliśmy szybko.
- My też. PrzestaÅ„ mnożyć wymówki, Philo. - UÅ›mie­
chnął się nagłe, odsłaniając pewną nierówność w rzędzie
bÅ‚yszczÄ…cych, biaÅ‚ych zÄ™bów. - Nie możemy przeszka­
dzać przeoryszy w jej zajÄ™ciach. Zobaczymy siÄ™ na dzie­
dzińcu, kiedy tylko pozbierasz swoje rzeczy. I wezmiesz
psa - dodał, po czym odwrócił się do Mary-Luke i złożył
jej dworny ukłon. - Przepraszam za zakłócenie spokoju,
wielebna matko. I dzięki za mądrą radę.
Przeorysza uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Spożyjcie śniadanie przed wyjazdem. Zarządzę, by
przyniesiono wam tu jedzenie z refektarza. - Uniosła ręce
w geście błogosławieństwa. - Bóg z wami, moje dzieci.
Gdy opuÅ›cili klasztor, sÅ‚oÅ„ce staÅ‚o już wysoko na nie­
bie. Philippa jechała między Gilesem a jego giermkiem.
Obaj podejrzewali, że dziewczyna będzie starała się im
umknąć, co do tego Philippa nie miała wątpliwości.
WiedziaÅ‚a, że ucieczka nie jest możliwa. Giles nie je­
chał na Wielmoży, lecz na Zmiałku, ognistym, gniadym
ogierze. W orszaku prowadził go giermek, lecz Zmiałek
gotów byÅ‚ zawiezć swego pana wszÄ™dzie, dokÄ…d Giles so­
bie zażyczy. Ognik nigdy go nie przeÅ›cignie. I, jak zauwa­
żył Giles, dokąd Philippa ma się udać? Do Fishacre? Może
tak, ale wiedziaÅ‚a, że jeÅ›li odważy siÄ™ na podróż w poje­
dynkę, na pewno spotka ją jakieś nieszczęście. A zatem
jechała dumnie wyprostowana, wysoko trzymając głowę.
Nie da mu tej satysfakcji, by jÄ… dogoniÅ‚ i przywlókÅ‚ z po­
wrotem.
A ponieważ nie było co zastanawiać się nad ucieczką,
skupiÅ‚a siÄ™ na swej nienawiÅ›ci do Gilesa d'Evreux. Rzu­
ciwszy mu spojrzenie z ukosa, zobaczyÅ‚a, że odsÅ‚oniÅ‚ gÅ‚o­
wę, by wiatr ją chłodził. Promienie wschodzącego słońca
przeświecały przez jego włosy, tworząc nad nimi złocistą
aureolÄ™. WyglÄ…da niczym grecki bóg, pomyÅ›laÅ‚a z niesma­
kiem, choć powinien być podobny do diabła. I pomyśleć,
że przez te wszystkie lata snuła romantyczne marzenia na
temat narzeczonego! Tymczasem jest tylko aroganckim
gburem, bez cienia poczucia humoru czy rycerskości.
Nieoczekiwany dreszczyk podniecenia wstrzÄ…snÄ…Å‚ niÄ…,
gdy Giles obróciÅ‚ gÅ‚owÄ™ i pochwyciÅ‚ jej spojrzenie. Roze­
śmianymi oczyma patrzył teraz na nią dawny Giles.
- Rozchmurz się, najdroższa. Zobaczysz, nie będzie
tak zle. Przeorysza Mary-Luke mówiła prawdę. Jesteśmy
dla siebie stworzeni.
- Wszystko, co robisz i mówisz, sprawia, że nienawi­
dzę cię jeszcze bardziej! - krzyknęła zuchwale Philippa,
zwalczajÄ…c zdradziecki poryw ducha, spowodowany jego
słowami.
Uśmiech zniknął niczym słońce za chmurą burzową.
Krzaczaste brwi o ozÅ‚oconych sÅ‚oÅ„cem koniuszkach zbie­
gły się nad spochmurniałymi nagle oczami.
- JeÅ›li chcesz, by miÄ™dzy nami panowaÅ‚y podobne sto­
sunki, niech i tak bÄ™dzie, moja lady. WolaÅ‚bym żyć w bar­
dziej przyjacielskim zwiÄ…zku, ale jestem caÅ‚kowicie go­
tów odwzajemnić twe wrogie uczucia - oÅ›wiadczyÅ‚ chÅ‚od­
no. - Twoje zachowanie od naszego wczorajszego spotka-
nia było dziecinne i obrazliwe. Nie mam najmniejszego
powodu, by odnosić się do ciebie przyjaznie.
Philippa poczuÅ‚a niepokój. To prawda, że go nienawi­
dziÅ‚a, ale mogÅ‚a zachować siÄ™ bardziej roztropnie. Znaj­
dowała się całkowicie we władzy Gilesa, a jeśli przestanie
on okazywać jej dobrÄ… wolÄ™, może odczuć jego niezado­
wolenie. A miała dziwne przeczucie, że niechęć Gilesa
przejawia się w sposób bardzo przykry.
Jechała zatem w milczeniu. Giles i Wat rozmawiali nad
jej głową. Ida i Eadulf wymieniali od czasu do czasu parę
słów. Czaruś swawolił, biegając wzdłuż orszaku. Philippa
miała wzrok utkwiony w ciągnącej się przed nią drodze,
zastanawiajÄ…c siÄ™, czym zgrzeszyÅ‚a, skoro Bóg tak jÄ… trak­
tuje.
Gdy wyniosÅ‚a wieża zamku Berkeley wyrosÅ‚a przed ni­
mi, górujÄ…c nad okolicÄ… hrabstwa Gloucester, a starodaw­
ne dzieło kamieniarskiego rzemiosła zalśniło ciepłym
blaskiem w póznym, popołudniowym słońcu, Philippa
z zadziwieniem ujrzała ogromną liczbę zwolenników
Henryka, którzy obozowali przed waÅ‚ami obronnymi zam­
ku. Barwny, jedwabny namiot dowódcy rozsiadÅ‚ siÄ™ miÄ™­
dzy prowizorycznymi szałasami, które dla osłony sklecili
sobie żoÅ‚nierze, Å‚ucznicy oraz caÅ‚a czereda ludzi ciÄ…g­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl