[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie zrobić krzywdę, to tak, jakbyś zrobił krzywdę nam. Jeśli pozwolisz, żeby
zabili cię łowcy głów, to nas zabije to również. Zabije mnie. - Podniosła głowę i
popatrzyła na niego. - Ja też cię kocham. Ja cię kocham, Michael.
Nie powiedziała, że kocha go jak przyjaciela. Powiedziała, że go kocha.
Uuu... W ogóle nie wiedział, co z tym zrobić.
Gdy Maria wyciągnęła rękę i zdjęła mu pierścień z palca, nie protestował.
- Mogę cię teraz dotknąć? - spytał.
- Tylko mnie nie potargaj. Roześmiał się, biorąc ją w objęcia.
- Znajdziemy statek -powiedziała. -Razem. Wspólnymi siłami.
Michael nie odezwał się, przyciągnął ją tylko bliżej.
Nie możesz jechać szybciej? - spytała Isabel. Była pewna, że Michael
postanowił posłużyć się Kamieniem. Nie powinna była wypuścić go z domu, ale
właśnie wtedy w jej umyśle, jak na filmowym ekranie, pojawił się obraz Maxa
w trumnie, którą właśnie opuszczano do grobu.
Zacisnęła powieki, lecz to jej nie pomogło - obraz pojawił się znowu.
Niezależnie od tego, czy miała otwarte, czy też zamknięte oczy, ten film cały
czas był w zasięgu jej wzroku. Z odoramą. Czuła wilgotny zapach ziemi.
- Jeśli nas zatrzymają, to stracimy jeszcze więcej czasu -powiedział Alex.
- Okay, masz rację. - Isabel odwróciła się w stronę okna, żeby patrzeć na
pustynię, ale film z pogrzebu Maxa jeszcze się nie skończył. Po chwili kino w
jej umyśle przeobraziło się w multiplex. Na jednym ekranie opuszczano trumnę
Maxa do grobu, na drugim Michael korzystał z mocy Kamienia i padał
nieprzytomny na ziemię. Trzeci ekran zarezerwowany był na klasykę i szeryf
Valenti zabijał jej poprzedniego chłopaka, Nikolasa.
Był jeszcze jeden ekran. Stała tam samotna Isabel na ogromnej, pokrytej
śniegiem równinie. Zupełnie sama, czekała, aż nadejdzie śmierć.
Rzuciła okiem na Alexa. Gdyby mu teraz powiedziała, jakie obrazy
przesuwają się w jej umyśle, zapewniłby ją, że cokolwiekby się stało, nie będzie
sama. On będzie przy niej, by ją pocieszyć i ogrzać.
Jednak to nie było to. Z Maxem i Michaelem, a nawet z Nikolasem, łączyła ją
więz nieporównywalnie silniejsza od tego, co kiedykolwiek mogłoby ją łączyć z
Alexem. Wspólne pochodzenie, fakt posiadania mocy, pamięć zbiorowa.
Zwiadomość, że żyją w świecie, w którym są ścigani.
Pozbawiona tych więzi, pozostałaby w tej pustej zaśnieżonej przestrzeni.
Isabel na ekranie otworzyła usta i zaczęła krzyczeć. Odpowiedziało jej tylko
echo.
Jeśli się okaże, że Max ma umrzeć, to Isabel zajmie się wtedy Valentim. Nie
potrzebowała Kamienia, żeby dowiedzieć się, czego chciała. Użyje mocy
swojego umysłu i będzie ściskać nędzne serce szeryfa dopóty, dopóki ten nie
zacznie błagać o litość i wszystkiego jej nie powie.
Jeśli Valenti potem umrze, to nic wielkiego. To znacznie lepsze, niż gdyby
miał umrzeć Max. Albo Micheal. Albo ona.
- Już dojeżdżamy - odezwał się Alex, wjeżdżając na pustynię. Volkswagen
podskakiwał na ubitym piasku. -Wygląda na to, że Maria nas ubiegła.
Miał rację. Samochód matki Marii, ten sam, którym przyjechała do Evansów,
stał przy kombi Pascalów. Isabel odczuła ukłucie zazdrości, że Maria pierwsza
znalazła Michaela, a po chwili ogarnął ją wstyd, że jest zazdrosna.
- Jak zgadła, gdzie on jest? - spytała.
- Pewnie tak samo jak ty - powiedział Alex. Zaparkował przy dwóch
samochodach, wysiedli i ruszyli w kierunku jaskini.
Alex otoczył Isabel ramieniem, lecz ona wolałaby, żeby tego nie robił; ciążyła
jej ta ręka, przygniatała ją, zamiast dodawać otuchy.
Wiedziała, że najprawdopodobniej Maria powstrzymała Michaela przed
użyciem Kamienia. Chciała się jednak upewnić.
- Pobiegnijmy. - Wyzwoliła się spod ręki Alexa i pognała w kierunku jaskini.
Wślizgnęła się do środka, szukając stopą oparcia na kamieniu.
Rozejrzała się i zobaczyła, że Michaelowi nic się nie stało. Trzymał w
objęciach Marię, kryjąc twarz w jej włosach.
Isabel pomyślała, że chciałaby być na jej miejscu, w ramionach Michaela.
Alex podbiegł do niej, objął ją w pasie i przygarnął do siebie.
- Widzisz? Wszystko w porządku. Przyjechaliśmy na czas.
Skinęła głową, nie mogła jednak odżałować, że nie przyjechali trochę
wcześniej. Przynajmniej o kilka minut, zanim Michael i Maria zdążyli paść
sobie w objęcia.
Rozdział dziesiąty
- Max, ty i Liz zbadacie ten obszar. - Michael wskazał wycinek pustyni na
swojej sfatygowanej mapie.
- Rozumiem - powiedział Max. Wolałby, żeby jego towarzyszką nie była Liz.
Tylko ona potrafiła przedrzeć się przez jego plastikową otoczkę. Dzisiaj po
południu, kiedy trzymała jego twarz w dłoniach i nalegała, żeby powiedział jej o
akino, stracił dużą część swojej warstwy ochronnej. Kiedy przebywał z Liz, był
stuprocentowym Maxem, a nie anonimowym pacjentem X.
Był zadowolony, że powiedział jej prawdę, ale sprawiło mu to również trudny
do zniesienia ból.
- Mam na imię Liz. Jestem dzisiaj twoim szoferem - powiedziała. Starała się,
aby to zabrzmiało żartobliwie, choć ciągle miała w pamięci atak Maxa.
Kiedy podeszli do jeepa, rzucił jej kluczyki.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć... może nie kobietę szofera, ale kobietę
kamerdynera - powiedział. Jakoś obojgu nie udawały się dzisiaj żarty.
- Kogoś takiego, kto robi to wszystko, co Alfred robi dla Batmana, a
jednocześnie jest młodą atrakcyjną dziewczyną?! - zawołał Alex. W jego głosie
też wyczuwało się napięcie.
- Otóż to - odpowiedział Max. Wydzwignął się na fotel jeepa, udając, że robi
to bez najmniejszego wysiłku, co nie było prawdą. Takie drobne rzeczy z
każdym dniem sprawiały mu coraz większą trudność.
- Zapniesz pas? - spytała Liz.
- Po co? - spytał bez zastanowienia.
Usłyszał, jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze, i szybko zapiął pas.
Utrzymywanie pozorów normalności okazało się trudniejsze, niż to sobie
wyobrażał.
Liz włączyła silnik i ruszyła. Po dwunastu minutach byli już na szosie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl