[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W przeciwieństwie do Chińczyka Amod nie mieszkał tu na stałe, lecz w Maroantsetrze, gdzie
posiadał inne, większe interesy i skąd często dojeżdżał do nas na dwudniowe pobyty. Wtedy w
pogodne wieczory siadał na krześle przed swym sklepem, barczysty, brzuchaty, wzniosły, i
odpoczywając, nieruchomo, patrzył na dalekie szczyty gór. Z obfitą, czarną brodą wyglądał jak
wschodni władca dumający o wielkich podbojach, lecz w istocie głowił się tylko nad swymi
drobnymi interesami. Biegunowy kontrast z malgaskimi mieszkańcami wsi, nie posiadającymi
ani jego zawiłych ambicji, ani obrosłego w dostojną tuszę ciała.
Gdy Amod pierwszy raz ujrzał mnie w Ambinanitelo, natychmiast przypomniał sobie naszą
wspólną podróż na statku z Ta-matawy do Maroantsetry i powitał mnie wylewnie jak dobrego
znajomego.
 Więc jednak dotarł pan do tej szkaradnej głuszy?  zawołał.
11  Gorąca wieś...
161
 : Gdzie wsadzi nos kupiec, tam, tym bardziej przyrodnik. Amod ujął się pod boki i zawarczał na
niby:
 Mam z panem na pieńku. Demoralizuje mi pan tego wisu-sa, mojego syna.
 Ejże?
 Zamiast wyjść na szczwanego kupca, dostał kręćka we łbie i chce zostać wielkim
przyrodnikiem.
 Nie ma obawy! On nie straci żyłki kupieckiej.
 Pociesza mnie pan. A jak on pracuje?
 Nadzwyczajnie!
Amod podejrzliwie zajrzał mi w oczy:
 Czy pan zadowolony?  : Strasznie!
 Można to słowo tłumaczyć sobie tak i siak.
 Tak właśnie trzeba.
Czternastoletni syn Amoda, również Amod, stale mieszkał w Ambinanitelo, a po ukończeniu
miejscowej szkółki pomagał rzekomo w sklepie, lecz właściwie zbijał bąki. Czarne jego oczy,
podobne do malgaskich, błyszczały przenikliwą inteligencją i były piękne i pałające. Chciwe.
Przybycie nasze do wsi zbudziło u młodego Amoda niebywałe zaciekawienie i on pierwszy ze
wszystkich zgłosił się do współpracy. Po kilkugodzinnej próbie przyjąłem go na stałe z
wyjątkowo wysokim wynagrodzeniem. Nigdy w moich wyprawach nie miałem dotychczas tak
pojętnego ucznia. Wszystko chwytał w mig, uczył się od pierwszego wejrzenia, czytał nasze
życzenia z oczu, kipiał z gorliwej przychylności i na trzeci dzień już ściągał skórki z ssaków, a
na piąty dzień z ptaków. Szóstego dnia poprosił o pięciokrotną podwyżkę pensji.
 Ile?  spytałem osłupiały.
Gdy chłopak powtórzył kwotę, obliczyłem, że byłoby to dwa razy więcej, niż zarabia Rajaona,
dygnitarz miejscowy, na swym odpowiedzialnym stanowisku szefa kantonu.
 Amod, zwariowałeś!  wycedziłem cicho i z przejęciem.
Młody Hindus spojrzał na mnie odległym, rozmarzonym wzrokiem i dopiero po chwili zdawał się
trzezwieć, niby ze snu przy otwartych oczach. Odmowę moją przyjął spokojnie, jak coś nie-
162
uniknionego. I nie zrażony pracował dalej z równą jak dotychczas pilnością.
Pracował skwapliwie i sprawnie. Czasem tylko, bywało, wpatrywał się w jakiś spreparowany okaz
nadobniejszego ptaka, jak gdyby w niemym zachwycie nad jego pięknem. Dopiero pózniej
doszliśmy do sedna tajemnicy, dlaczego Amod tak się zamyślał: liczył. Liczył, ile ptak
przyniesie zysku na rynkach świata we frankach, w dolarach, w funtach. Młody Amod stawał się
w takich chwilach marzycielem, pogrążającym się z chorobliwą lubością w liczbowych
fantazjach, bujającym w krainie jakichś obłąkanych liczb.
Chłopacy przynieśli mi motyla uranię, jak wiadomo jednego z najpiękniejszych owadów świata,
istne cudo kolorów. Oczarowany i nieprzytomny Amod wlepił w niego płonący wzrok, nie-
ledwie pożerał owada oczyma szepcąc:
 Pięćset franków, pięćset...
Motyl Urania orientalis był wprawdzie okazały, lecz bynajmniej nierzadki na Madagaskarze, więc
rzeczowo wyjaśniłem Amodowi, że w Paryżu zapłaciliby za niego najwyżej pięć franków.
 To nieprawda!  zawołał chłopak i w złośliwym uśmiechu nie taił przede mną pogardy dla
człowieka, tak niezręcznie ukrywającego matactwa.
Do pospolitszych na wyspie ptaków należały kardynały, których samczyki, zwłaszcza w porze
godowej, promieniały w blasku swego czerwonego jak ogień upierzenia. W okolicy Ambina-
nitela nie było ich zbyt wiele, jednak zdobyliśmy -dwa dobre okazy i jeden nieco rozbity śrutem.
Bogdan starał się go doprowadzić do porządku, ale niezadowolony z wyniku odłożył
spreparowanego ptaka na bok.
 Czy ten ptak niepotrzebny?  spytał Amod zdławionym z podniecenia głosem.
 Niepotrzebny  odrzekł Bogdan nie odrywając oczu od swej pracy.
 To... mogę go wziąć?
 Bierz go sobie!
Amod uważał to za roztargnienie lub głupotę Bogdana, złapał
163
kardynała i zaraz poszedł z nim do domu. Oświadczył tam, że posiadł przedmiot wartości pięciu
tysięcy franków. Madagaskar-ski kardynał odznaczał się wspaniałym kolorem piór, lecz tak
samo jak motyl urania był wart niewiele.
Amod popadł w pieniężny szał. Uważał siebie za bogacza, nie potrzebującego już pracować. W
istocie dnie mijały, a młody Hindus nie pojawiał się do pracy. Rozgłaszał po całej wsi, że
znalazł niewyczerpane zródło olbrzymiego bogactwa, a nas, Bogdana i mnie, piętnował jako
oszustów, kuglarzy i wydrwigroszów. Wywołał wśród mieszkańców Ambinanitela wrzenie,
którego odgłos dotarł do uszu nauczyciela. Ramaso przybył do nas z zafrasowaną miną i prosił o
wytłumaczenie, ile w tym, co opowiadał Amod, było prawdy.
 Nic  oświadczyliśmy.
Nauczyciela, jako człowieka światłego, łatwo było przekonać o niewielkiej muzealnej i rynkowej
wartości pospolitego ptaka.
 Natrę Amodowi uszu  oburzył się Ramaso  i nagadam tym, którzy jego bredniom tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl