[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na potępienie duszy, pojąc ją krwawą trucizną.
 A może wlano ci również do ust krew Urszuli? Przeraziłem się tą myślą. Spróbuj,
głupcze, zapomnieć, jak odrywają od ciebie jej miękkie palce. Spróbuj, otumaniony głupcze,
zapomnieć ojej ustach i gęstym strumyku krwi, który sączył się do twych ust.
- Spójrzcie tylko! - krzyknąłem. Wskazałem rzeczony fresk zwiotczałą ręką.
- Tak, tak. Mamy ich tutaj sporo - odrzekł z uśmiechem niedzwiedziowaty zakonnik.
Autorem tego dzieła był, rzecz jasna, Fra Giovanni, czyli pózniejszy Fra Angelico.
Widoczne to było na pierwszy rzut oka. Ja zresztą fresk ten już znałem. Artysta ów namalował
anioła i Najświętszą Panienkę w sposób prosty i surowy, choć czuły i tkliwy zarazem. Scena
zwiastowania pozbawiona tu była jakichkolwiek ornamentów, a odbywała się pośród niskich,
zaokrąglonych sklepień łukowych - takich, jakie widziałem chwilę wcześniej na klasztornym
krużganku.
Kiedy mój zwalisty zakonnik skierował mnie do przestronnego, błyszczącego i
arcypięknego w swojej prostocie korytarza, podjąłem próbę ujęcia w słowa zachwytu, w jaki
wprawił mnie widok anioła z fresku Fra Giovanniego.
Chciałem powiedzieć Ramielowi i Seteusowi (jeśli ciągle mi towarzyszyli):  Spójrzcie.
Skrzydła Gabriela mają taką piękną barwę. No i popatrzcie, jak symetrycznie spoczywają na nim
te szaty . Wszystko to ogarniałem myślą, tak jak uprzednio zachwycał mnie nieziemski wygląd
Ramiela i Seteusa... Ale znowu mamrotałem jakieś nonsensy.
- Aureole - powiedziałem. - Aniołowie, gdzież wy jesteście? Aureole unoszą się nad
waszymi głowami. Sam je widziałem. Widziałem je zarówno na ulicy, jak na obrazach, lecz na
obrazach Fra Giovanniego te aureole są płaskie i otaczają głowę anioła niczym przyklejony do
obrazu krążek z twardego złota.
Zakonnicy wybuchnęli śmiechem.
- Do kogóż się zwracasz, młody signore Vittorio di Raniari? - spytał mnie jeden z
mnichów.
- Zamilknij, chłopcze - powiedział niedzwiedziowaty zakonnik, przeszywając mnie na
wskroś swoim basowym głosem. - Znajdujesz się pod naszą opieką. A teraz bądz już cicho.
Popatrz, to jest biblioteka. Widzisz, jak nasi mnisi tam pracują?
Musieli być z tego dumni. Choć w każdej chwili mogłem zbrukać wymiotami nieskazitelnie
czystą posadzkę, opiekun mój pozwolił mi zajrzeć do długiej sali, w której mnisi ślęczeli nad
księgami. Prócz tego zauważyłem wszakże zbudowane przez Michelozza sklepienie, wygięte w
łagodne łuki, przez co powietrze i światło swobodnie mogło przepływać.
Chyba doznałem omamów wzrokowych. Widziałem bowiem potrójne postacie tam, gdzie
winienem ujrzeć jedną. Co więcej, mgiełka skłębionych anielskich skrzydeł wymieszała się w
mojej głowie ze zwróconymi ku mnie owalnymi twarzami, które spozierały na mnie z
nadprzyrodzoną wręcz tajemniczością.
- Zali widzicie? - nic innego powiedzieć nie umiałem.
Musiałem dostać się do biblioteki, musiałem tam znalezć teksty
dotyczące demonów. A tak! Jeszczem się nie poddał! I nie - nie przekształciłem się w
bełkoczącego idiotę! Po swojej stronie mam aniołów! Zaprowadzę tam Ramiela i Seteusa, pokażę
im te teksty.  Wiemy o tym, Vittorio. Wymaż te obrazy ze swoich myśli, bo my też je widzimy .
- Gdzie jesteście?! - krzyknąłem.
- Ciszej - strofowali mnie zakonnicy.
- Ale czy pomożecie mi tam powrócić, abym ich wszystkich zabił?
- Majaczysz - odrzekli mnisi.
Patronem tej biblioteki był sam Cosimo. Gdy zmarł stary Nicollo de' Niccoli - wspaniały
kolekcjoner książek, z którym wielokrotnie rozprawiałem w księgarni  Vaspasiano - Cosimo
przekazał wszystkie należące doń książki o tematyce religijnej na rzecz tego właśnie klasztoru. A
ja pragnąłem obecnie odnalezć te woluminy, w których św. Augustyn i Akwinata poświadczą
istnienie wrogich mi demonów.
Nie. Nie postradałem zmysłów. Nie poddałem się bynajmniej. Nie stałem się bełkoczącym
niezrozumiale idiotą. Marzyło mi się jedynie, aby promienie słoneczne, wdzierające się przez
wysokie okna do tych chłodnych wnętrz, przestały wreszcie przypiekać mi oczy i dłonie.
- Ciszej, ciszej - powiedział niedzwiedziowaty zakonnik, który w dalszym ciągu się do mnie
uśmiechał. - Wydajesz z siebie odgłosy typowe dla noworodka. Gurgliburgli. Czyżbyś sam tego
nie słyszał? W bibliotece wszyscy teraz pracują, dzisiaj otwarta jest dla ludzi z zewnątrz. Wszyscy
są tutaj bardzo zajęci. Kilka kroków za biblioteką zakonnik wskazał mi przeznaczoną dla mnie
celę.
- To tutaj - powiedział tonem osoby strofującej niegrzeczne dziecko. - Parę metrów dalej
znajduje się cela przeora. Nie zgadniesz, kto tam w tej chwili jest... Sam arcybiskup.
- Antonino - wyszeptałem.
- Tak, tak, właśnie on. Kiedyś to był nasz Antonino. A wiesz, dlaczego tam przyszedł? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl