[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczy.
Jechał sam, zginął w zimną, wilgotną noc. Przez miesiąc po jego śmierci
Laurel nie była w stanie oglądać wypadków nawet w telewizji. Wciąż miała
przed oczami leżącego na drodze Maxa. Była przerażona swoim stanem. I
czuła się winna, że jej przy nim nie było.
- Cześć, Wayne! - przywitał go jeden z mężczyzn, którzy wyszli im na
spotkanie.
- Cześć! Jak żyjecie? To jest doktor Hartę, przyleciała opatrzyć rany
waszym chłopakom.
Laurel podała wszystkim po kolei rękę na powitanie. Kiedy zeszła z
utwardzonej drogi, zapadła się po kostki w błoto. Czuła na sobie taksujące
spojrzenia idących za nią mężczyzn. Dwaj ranni leżeli na plastikowych
płachtach, przykryci kocami.
- Jakie mają obrażenia? - spytała, stawiając na brzegu folii walizkę.
- W samolocie był tylko jeden facet, Doug - wyjaśnił mężczyzna, który
był sztygarem w kopalni. - Wyleciał z pasa startowego. Z tego, co sam się
mogę domyślać, ma złamane oba podudzia w stawach skokowych i lewą
rękę. Prawy obojczyk złamany z przemieszczeniem. Może mieć też kilka
połamanych żeber i dlatego woleliśmy go nie ruszać. Poza tym
powierzchowne skaleczenia i stłuczenia.
- Rozumiem. - Laurel uklękła przy rannym i odchyliła koc.
RS
55
- Ten drugi, John, to jeden z naszych, górnik. Pomagał pilotowi wydostać
się z kabiny. Włożył rękę między drzwi, a one zatrzasnęły się i ścięły mu
dwa palce. Strasznie cierpi. Pierwszy też. Zrobiliśmy dla nich wszystko, co
mogliśmy. .
Mówił w sposób opanowany i przekonywający, ze spokojem człowieka,
który oglądał w swoim życiu niejeden wypadek i był oswojony z
rozmaitymi ludzkimi nieszczęściami.
- Ma pan te palce? - Laurel otworzyła walizkę, jedną ręką przytrzymując
targane coraz silniejszym wiatrem włosy.
- Tak, zawinęliśmy je w czystą, bawełnianą chusteczkę.
- Zwietnie. Zmierzę im ciśnienie, żeby wiedzieć, czy bardzo nie krwawią,
a potem zrobię zastrzyki z morfiny. Dougowi trzeba będzie założyć kilka
szyn, i obu przenieść na nosze.
Kiedy zbadała rannych, odetchnęła z ulgą.
- Nie jest tragicznie, przynajmniej na razie. Obaj mają obniżone
ciśnienie, ale to raczej z powodu szoku. Najważniejsze, że się nie
wykrwawili.
Dopiero po znieczuleniu obu mężczyzn morfiną unieruchomiła kończyny
Douga szynami.
- Gdzie są palce? - zapytała sztygara. - Może jest jeszcze szansa, żeby je
uratować i przyszyć? Jeśli się pospieszymy...
Mężczyzna wręczył jej bez słowa zawiniątko. Starając się nie przyglądać
im z bliska, Laurel włożyła palce do pojemnika z solą fizjologiczną i
pokręciła nim kilka razy, żeby obmyć je z brudu.
Jeżeli było coś, przy czym - mimo studiów i praktyki lekarskiej - robiło
jej się niedobrze, to właśnie przy obciętych palcach i zmiażdżonych
kończynach. Ratowanie ich na sali operacyjnej sprawiało jej satysfakcję.
Jednak operowanie w idealnie czystym szpitalnym otoczeniu, a działanie na
miejscu wypadku to zupełnie co innego.
- Muszę włożyć sterylne rękawiczki, żeby przełożyć je do pojemnika z
płynem krwiozastępczym - tłumaczyła górnikom, którzy śledzili każdy jej
ruch w skupionym, choć nie pozbawionym lekkiej grozy milczeniu.
Nie poruszyli się, kiedy włożyła naczynie do pojemnika izotermicznego i
obłożyła je suchym lodem. Ucięte kończyny powinny być przechowywane
do czasu operacji w niskiej temperaturze, ale nie zamarznięte.
- Możemy zakładać szyny, pani doktor? - przerwał milczenie Wayne
Keeling, przekonany najwyrazniej, że obaj ranni są już właściwie
znieczuleni.
RS
56
- Tak. - Laurel wstała z klęczek i zwróciła się do sztygara: - Czy mógłby
pan przesłać ode mnie wiadomość do stacji medycznej? Proszę im
opowiedzieć dokładnie, jakie mamy obrażenia. Niech Bonnie Mae
przygotuje mikroskop operacyjny - będę próbowała przyszyć te palce,
oczywiście z pomocą doktora Lucasa.
- Dobrze, już się robi.
- Czy nie będzie kłopotu z umieszczeniem pięciu osób w cessnie? -
spytała Wayne'a.
- Nie. wiczyliśmy to wiele razy.
Kilka godzin pózniej Laurel, pochylona nad mikroskopem, wykonywała
ostatnie czynności operacyjne. Wspólnie z Jarradem, mimo że nie byli
specjalistami od mikro-chirurgii, zdecydowali się przyszyć rannemu
górnikowi oba palce. W absolutnej ciszy i skupieniu łączyli nerwy i
maleńkie naczynia krwionośne, posługując się nićmi cieńszymi od
ludzkiego włosa.
Siedzieli naprzeciwko siebie, dotykając się prawie kolanami. Dzielił ich
stół operacyjny i ustawiony na nim wielki mikroskop, z dwoma
niezależnymi binokularami. Uszkodzona ręka leżała na małym oddzielnym
stoliku. To, czy zabieg się udał, czy palce  przyjmą się" i odżyją, miało się
okazać po pewnym czasie.
Wcześniej zajęli się złamaniami pilota. Kiedy dotarli karetką policyjną
do stacji, wszystko było gotowe. Ani Laurel, ani Jarrad nie mieli oczywiście
czasu na jakiekolwiek rozmowy czy choćby aluzje do swoich spraw
prywatnych.
Obaj ranni mieli zostać w stacji przez noc, a rano, w asyście Skipa,
odlecieć do szpitala.
Był już środek nocy, kiedy Laurel dotarła do swojego pokoju i z ulgą
zatrzasnęła za sobą drzwi. Była wyczerpana. Na zwykłe zmęczenie
nakładała się dokuczliwa świadomość, że między nią a Jarradem wszystko
się popsuło. Kiedy skończyli pracę, wydawał się chłodny i nieprzystępny.
Aącznie z kobietą po cesarskim cięciu, mieli teraz troje
hospitalizowanych pacjentów. Nuna, która zgodziła się na nocny dużur,
miała doglądać ich wszystkich, nie wyłączając noworodka.
Laurel rozebrała się szybko, włożyła szlafrok i postanowiła położyć się
jak najszybciej spać. Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, otworzyła je
niechętnie, spodziewając się, że to Jarrad.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział. Był blady, nie mniej
wyczerpany od niej.
- Nie możesz z tym poczekać do jutra? Jestem wykończona.
RS
57
- Ja też. - Wszedł do środka, nie czekając na pozwolenie, i zamknął
drzwi. - Nie, nie mogę poczekać. Muszę to z siebie wyrzucić. Teraz.
Zapadła martwa cisza. Kiedy Laurel wycofała się na środek pokoju,
Jarrad ruszył za nią z najbardziej posępną miną, jaką kiedykolwiek u niego
widziała.
- Nie podziękuję ci za to, że sprzeciwiłaś się mojej decyzji w obecności
Bonnie Mae. Podważyłaś mój autorytet. Postawiłaś mnie w bardzo
niezręcznej sytuacji. - Starał się mówić spokojnie, ale jego oczy płonęły
gniewem.
- Ja... Ja myślę, że to ty mnie postawiłeś w niezręcznej sytuacji. To ty
podważyłeś moją decyzję. I dalej uważam, że miałam rację. Nie było czasu
na długie dyskusje.
- Jeżeli coś takiego jeszcze raz się powtórzy - ciągnął, jakby nie
zauważył, że Laurel mu odpowiedziała - będę zmuszony powiadomić o tym
dyrekcję i poprosić o zmianę współpracownika. Albo sam się stąd wyniosę;
zależy tylko, czy będę miał po dziurki w nosie jedynie ciebie, czy też całego
tego cholernego miejsca!
Nie do końca wierząc własnym uszom, Laurel otworzyła usta, ale nie
mogła wydobyć z siebie normalnego głosu.
- Jeśli się coś zaczyna... - wybąkała wreszcie - to trzeba to skończyć.
Chyba że jest jakaś poważna przeszkoda. Posłuchaj, oboje jesteśmy
zmęczeni...
- Nie pozwolę, żebyś odstawiała mi takie numery przy personelu -
wycedził jadowicie.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Jakie numery? -spytała cicho, modląc
się, żeby wyszedł, zanim się rozpłacze.
- Tylko nie to! - syknął. - Daruj sobie te łzy. Zauważyłem, że w efektach
specjalnych jesteś nie do pobicia! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl